Zadanie nie jest łatwe, bo gatunek zwany spotem wyborczym nie ma u nas bogatej tradycji, a wymagania kierownictwa partii są wysokie. Chodzi wszak o połączenie filmu katastroficznego (patrzcie, ludzie – tak będzie, jeśli nie wygramy) z obrazem science fiction (tak będzie, gdy wygramy), a jednocześnie rzecz powinna być przyjemna dla oka. Ta ostatnia zasada, niestety, nie znajduje uznania partyjnych filmowców. A przecież mija wiele dni, zanim dzieło opuści gniazdo ich wyobraźni i poleci w Polskę szukać niezdecydowanego elektoratu. Wydawać by się mogło, że taki spot powinien się wzbić nad poziomy percepcji jak orzeł, a przynajmniej jastrząb.
Tymczasem oglądamy kurczę blade. Weźmy takie PiS. Najpierw walnęło z rury tak grubej, że szybko musiało wyciąć kilka znakomitych scen i napisów. Potem promowało Palikota dłubiącego w nosie, wreszcie wpadło na szaleńczy pomysł kupienia gotowego spotu od Platformy. Chodziło o to, by przypomnieć, co PO naobiecywała, ale ta nie chciała filmu sprzedać. Błąd – za zarobione pieniądze Platforma mogłaby kupić stare reklamówki PiS i też byłoby zabawnie. Może to jest sposób na tańszą kampanię? Każda partia emituje dawne spoty konkurencji, a widzowie ryczą ze śmiechu i głosują przez aplauz. Na razie platformersy jako starzy rockandrolowcy bardziej stawiają na brzmienie hasła i swojego frontmana. Donald Tusk powtarza „Postaw na Polskę”, chociaż bardziej młodzieżowe byłoby „Postaw po polsku” albo „Zostaw Zapolską”. Na dodatek „z przyczyn technicznych” na mapie Polski oddali Niemcom Świnoujście, Międzyzdroje i część wyspy Wolin.
Młodzież pewnie się nawet nie zorientuje, bo dla niej ważniejsza od treści jest forma. Dlatego w radiowych spotach SLD słychać księdza, który poucza młodego imbecyla niedorajdę – że trzeba głosować na Sojusz Lewicy Demokratycznej. Rzecznik partii ucina wszelkie dyskusje o tym pomyśle, mówiąc tajemniczo: „młodzi to zrozumieją”. Chodzi chyba o dawnych zetesempowców.
Ale młodym podlizuje się dziś nawet marszałek Komorowski. Tuż po tym, jak nadmuchał w Sejmie balon, żeby frekwencja wyborcza była wyższa (ech, te pogańskie rytuały...), spotkał się z młodzieżą. A młodzież trzeba do siebie przekonać, najlepiej dobrym żartem. „O dmuchaniu może nie rozmawiajmy, bo to słowo się kojarzy z czymś innym...” – z pewną taką wesołością rzucił marszałek. Młodzi aż zapiszczeli ze szczęścia, ale żaden nie zadał pytania: „A z czym?”. Bo i po co. Wiadomo, że z wyborami.