W sierpniu 2005 r. do redakcji „Los Angeles Times” zgłosił się John Meiner, niegdyś zastępca szeryfa wydziału medycyny sądowej, który w 1962 r. uczestniczył w sekcji zwłok Marilyn Monroe. Przyniósł zapis taśm magnetycznych – na kilka dni przed samobójczą śmiercią gwiazda kina zarejestrowała na nich swoje wyznania. Głos aktorki jest niepokojący, nierealny. Brzmi jak głosy, które słyszymy w snach. Adresatem nagrań był psychoanalityk Monroe, dr Ralph Greenson. W 1962 r. na pytanie o relacje, jakie łączyły go ze zmarłą, odparł: „Stała się moim dzieckiem, bólem i obłędem”.
Znakomity zbeletryzowany dokument „Marilyn. Ostatnie seanse” to opowieść o skrajnych uczuciach, jakie połączyły Monroe i profesora psychiatrii z Uniwersytetu Los Angeles. O miłości i nienawiści. O bezradności psychoanalizy wobec zagrożonej samodestrukcją pacjentki. W trakcie jednego ze spotkań oświadczyła lekarzowi: „Chciałabym zniknąć z obiektywu kamery albo spoza niego. Chciałabym po prostu zniknąć”.
Podczas dwuipółletniej terapii aktorka w lekki sposób opowiadała o sprawach bolesnych. Twierdziła, że Marilyn Monroe istnieje tylko na ekranie. „Mężczyźni nie patrzą na mnie, tylko rzucają na mnie okiem” – powiedziała kiedyś. Innym razem dodała: „Moje życie seksualne jest jak reszta mojego życia. Widzę je jak źle zmontowane sekwencje filmowe. Mężczyzna przychodzi, bierze mnie i traci”.
Greenson zastanawiał się, czy obiekt pożądania sam potrafi pożądać. Pytał, czy dla ikony seksu seks jest tylko grą? Z czasem przekroczył wszelkie dopuszczalne w psychoterapii granice. Zezwolił, aby seanse trwały po cztery godziny. Zrezygnował z innych pacjentów. W środku nocy odbierał telefony od Monroe. Zachęcał ją, by poznała jego dzieci. W końcu doszedł do wniosku, że dla aktorki terapia stała się narkotykiem. Poddał się i uciekł do Europy. Marilyn była niczym tonący, który pociągnął na dno człowieka spieszącego na ratunek.
W filmie pokazano dramat kobiety pięknej i głęboko nieszczęśliwej. Chciała budzić pragnienie, aby nie zastanawiać się, czy na pewno jest kochana. Na planie swego ostatniego filmu – „Skłóconych z życiem” – pojawiła się w białej obcisłej sukience w czerwone wiśnie. Wyglądała jak zjawa. John Huston zdecydował się, że tę historię nakręci w czerni i bieli. Wyjaśnił, że chciał w ten sposób ukryć przekrwione oczy Marilyn.