– Nie umiem robić tego jak zwykły widz. Na to, co widzę, nakładają mi się zawsze wspomnienia z planu, sytuacje zakulisowe, a one przesłaniają czystość samego obrazu. Kiedy po latach patrzę na swoje role filmowe czy telewizyjne, wydaje mi się, że mogłabym to zagrać zupełnie inaczej.
Jest jedną z najzdolniejszych aktorek średniego pokolenia. Pochodzi z artystycznej rodziny: babcia była tancerką, dziadek dyrygentem. Ojciec – Rinaldo Preis, z pochodzenia Austriak – był cenionym skrzypkiem. Matka skończyła wydział pedagogiczny z klasą fortepianu i od wielu lat pracuje w Operze Wrocławskiej. Choć do szkoły teatralnej Kinga dostała się dopiero za trzecim razem, jej debiut w 1995 roku, w spektaklu „Kasia z Heilbronnu" w reżyserii Jerzego Jarockiego, stał się sensacją.
Swój wielki talent potwierdziła w kolejnych spektaklach Teatru Polskiego we Wrocławiu, Teatrze Telewizji i filmach. Pracowała m.in. z Jerzym Jarockim, Maciejem Prusem, Krzysztofem Zanussim, Andrzejem Wajdą, Feliksem Falkiem, Grzegorzem Jarzyną, Agnieszką Glińską. Jest laureatką Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Przed laty na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni zdobyła nagrodę za drugoplanową rolę w „Poniedziałku", potem za rolę w „Ciszy" Michała Rosy – uznana została za najlepszą aktorkę. Marek Weiss-Grzesiński powierzył jej tytułową postać w operowej wersji „Iwony księżniczki Burgunda". Jedną z głównych ról zagrała w głośnym „Domie złym" Wojciecha Smarzowskiego. Dużą popularność wśród widzów daje jej udział w serialu „Ojciec Mateusz", w którym gra gospodynię tytułowego bohatera.
Podczas „Niedzieli w TVP Kultura" da się poznać jako znakomita wokalistka w widowisku „Ballady mordercze". W programie znalazł się także film „Statyści". Podczas jego kręcenia aktorka, jak sama przyznaje, przeżyła jedną z bardziej egzotycznych przygód w życiu.
– Rzeczywiście – mówi Kinga Preis. – Przez półtora miesiąca kręciliśmy zdjęcia w Koninie, mieszkaliśmy w Licheniu, a ja do tego musiałam nauczyć się mówić po chińsku, bo grałam tłumaczkę. Byłam pomostem między ekipą chińską, która w tej opowieści chce nakręcić film z tytułowymi statystami. Chińczycy wybrali Polaków, bo podobno mamy najsmutniejsze spojrzenie na świecie.