– Mówi się, że ze śmiercią Gustawa Holoubka skończyła się pewna epoka w polskim teatrze – mówi Piotr Fronczewski. – Co prawda tak jest w przypadku każdego, kto przechodzi na tamtą stronę i zabiera ze sobą swój świat, który w mniejszym czy większym stopniu emanował na tych, co pozostali.
W przypadku Gustawa Holoubka ta emanacja była tak silna, że jego nieobecność będzie odczuwalna długo i dla wielu.
Holoubek barwił i kształtował nasz wewnętrzny świat, choć nie wiem, czy jego odejście oznacza koniec pewnej epoki, w tym sensie, że znikną wartości, którym hołdował. Sądzę, że teatr, który cenił i lubił, ten teatr nie zginie. Będzie się do niego wracać jak do wzorca metra z Sevres. Holoubek opierał swoją wypowiedź teatralną na słowie, na przekazie podstawowym, elementarnym, niemalże pierwotnym. A to jest rzecz dla teatru fundamentalna, aktualna cały czas, choć nieraz ginie nam z oczu. Zwłaszcza dziś często się o niej zapomina.
Myślę, że od nikogo nie dowiemy się tak wiele i tak wyraziście jak od aktora. Nikt nie dźwiga tak wszechstronnego artystycznego przekazu, jak właśnie on. Ani pisarz, ani tancerz, ani malarz czy rzeźbiarz. Żaden z nich nie wyrazi tego wszystkiego, co łącznie przekazuje nam aktor. Ciałem, głosem, spojrzeniem, tekstem, całym sobą. Pełnię tej wypowiedzi może oczywiście uzyskać tylko wielki, charyzmatyczny artysta. Taki, jakim był Gustaw Holoubek. Rzeczy, które on mówił do mnie ze sceny, sposób, w jaki istniał na tej scenie, były tak wymowne, tak poruszające, że on mnie „dutykał”, używając języka Gombrowiczowskiego. Kiedy go poznałem, byłem kilkunastoletnim chłopcem. Interesowało mnie to, co innych nastolatków. Ale on poprzez swą obecność w sztuce wprowadzał mnie w świat ludzi dorosłych, dojrzałych.
Mówił o rzeczach najprostszych, ale w sposób wyjątkowy, niepowtarzalny, zrozumiały i właściwy jemu. To znamionuje wielkiego aktora. Niemcy mają świetne określenie aktora, który wymyka się kategoryzacji. Mówią: jest suwerenem. I takim wielkim suwerenem polskiego teatru był Gustaw Holoubek.