Świadczenia społeczne dla zamieszkałych w Niemczech obywateli państw UE będą dostępne dopiero po pięciu latach spędzonych w tym kraju, niezależnie od tego, czy się pracowało czy nie. Tak stanowi projekt odpowiedniej ustawy, którą w środę zaakceptował wstępnie niemiecki rząd. – Nikt nie może sobie po prostu wybrać miejsca w UE, gdzie będą mu wypłacane świadczenia socjalne – tłumaczyła Andrea Nahles (SPD), minister pracy.
– Mamy swobodę przemieszczania się w ramach UE, ale nie ma swobody wyboru systemów świadczeń społecznych – twierdzi Gerd Landsberg, przewodniczący związku niemieckich miast i gmin, z których budżetów wypłacane są zasiłki socjalne. Obecnie, w zależności od indywidualnych uwarunkowań, jest to ok. 400 euro miesięcznie plus bezpłatne mieszkanie.
Pieniądze za samo istnienie
Na takie przyjęcie w Niemczech mogli liczyć imigranci zarobkowi z krajów UE, a więc także z Polski, już po sześciu miesiącach pobytu między Odrą a Renem.
Możliwość taką otwierał wyrok Federalnego Sądu Socjalnego (BGS) z końca ubiegłego roku. Orzekł on, że wprawdzie obywatele UE nie mają prawa w Niemczech do zasiłków dla bezrobotnych – jeżeli wcześniej w tym kraju nie pracowali i nie ponosili kosztów ubezpieczeń społecznych – ale mają prawo do zasiłków socjalnych i to bez względu na to, czy pracowali czy też nie. Przy tym wysokość zasiłku dla trwale bezrobotnych, tzw. Hartz IV, jest taka sama jak zasiłku socjalnego, przeznaczonego w zasadzie dla tych obywateli, którzy nie są zdolni do pracy.
Dla obywateli wielu państw UE takie postawienie sprawy brzmiało jak oferta nie do odrzucenia. Wystarczy, że udowodnią, iż przez pół roku szukali w Niemczech pracy, i mogą się ubiegać o zasiłek socjalny. Dla przypomnienia: przeciętna płaca w Bułgarii to 333 euro, a w Rumunii 398 euro. Jak wynika z niektórych szacunków, w poszukiwaniu pracy jest w tej chwili w Niemczech 130 tys. obywateli państw UE, ale w zdecydowanej większości są to przybysze z Bułgarii i Rumunii. To oni głównie powoływali się ostatnio na orzeczenie BGS.