Z okazji święta narodowego tuż przed północą czasu miejscowego w czwartek, w Mińsku i we wszystkich miastach Białorusi zebrani na placach ludzie mieli razem odśpiewać hymn. Gdy ucichła melodia, w białoruskiej stolicy rozległ się salut artyleryjski. A potem przed prezydentem Aleksandrem Łukaszenką i wielkim tłumem ludzi rozpoczął się koncert z udziałem gwiazd białoruskiej i rosyjskiej estrady. Wtedy właśnie wybuchła bomba.
– Najpierw był błysk i potężny huk. Wszyscy zamarli w bezruchu. Po chwili okazało się, że wiele osób ma rany na rękach i nogach. Na widok krwi niektórzy zaczęli mdleć. Inni uciekali w panice. Pewien mężczyzna miał szczęście – lecąca śruba zniszczyła mu tylko telefon komórkowy. Jego żonie kawałek metalu przebił nogę – opowiada „Rz” dziennikarz Radia Swoboda w Mińsku Aleś Daszczyński.
Łukaszenko natychmiast opuścił uroczystość, koncert trwał i gdy rannych pośpiesznie wynoszono, słychać było wesołą muzykę. Ucierpiało ponad 50 osób, w tym kilkoro małych dzieci.
Z relacji świadków, z którymi rozmawiali dziennikarze niezależnych mediów, wynika, że celem zamachu nie był prezydent. Bombę podłożono daleko od sceny. Plastikową torebkę po soku pomidorowym, wypełnioną materiałem wybuchowym, śrubami i gwoździami, podrzucono pod rosnącą tam choinką. Zdaniem agencji Interfax-Zapad doszło później do kolejnego wybuchu, gdy milicjanci znaleźli kolejną bombę.
Milicja w Mińsku wstępnie orzekła, iż był to „wybryk chuligański”. Działacze białoruskiej opozycji gubią się w domysłach, kto i dlaczego podłożył bombę. – To owoc nienawiści propagowanej przez prezydenta Aleksandra Łukaszenkę, niezależnie od tego, kto stoi za całą sprawą – powiedział „Rz” były przewodniczący Rady Najwyższej Białorusi Stanisław Szuszkiewicz.