W Izraelu pokój to nie temat

Barack Obama zaczyna pierwszą wizytę w państwie żydowskim.

Publikacja: 20.03.2013 00:28

Barack Obama z palestyńskim prezydentem ma rozmawiać przez pięć i pół godziny. Zaraz potem tyle samo czasu spędzi z premierem Izraela Beniaminem Netanjahu. Eksperci są zgodni: tym razem rozmów pokojowych nie uda się wskrzesić.

Mimo to tuż przed przyjazdem prezydenta USA izraelskie gazety przypomniały wizytę Jimmy'ego Cartera z 1979 r. Jego stosunki z ówczesnym premierem Izraela były równie chłodne, jak teraz Netanjahu i Obamy. Menachem Begin miał stwierdzić, że „krew się w nim gotuje od tej amerykańskiej hucpy w Jerozolimie". Pół roku później podpisano porozumienia w Camp David.

Szansa na lepszy PR

Jeszcze wczoraj robotnicy w Jerozolimie kończyli naprawianie dróg na trasach przejazdu amerykańskiej delegacji i instalowali dodatkowe oświe- tlenie na murach Starego Miasta, by lepiej wyglądały z apartamentu w Hotelu King David, gdzie noc spędzi prezydent USA.  Miasto udekorowano plakatami, na których flaga izraelska splata się z amerykańską, a poniżej znajduje się oficjalne hasło wizyty „Nierozerwalne przymierze".

Obama podczas dwudniowej wizyty ma rozmawiać o irańskim programie nuklearnym, pogrążonej w wojnie Syrii oraz o stosunkach Izraela z Egiptem po arabskiej wiośnie.  Potwierdzi też strategiczny sojusz Stanów Zjednoczonych z Izraelem.

Najważniejsze będą jednak polityczne gesty i to, jak odbierze je opinia publiczna, nie tylko izraelska i amerykańska. – Izrael nie miał ostatnio wielu okazji, by zaprezentować się światu z pozytywnej strony – uważa Gabriel Weimann, ekspert ds. komunikacji politycznej Uniwersytetu w Hajfie. Jego zdaniem 500 dziennikarzy, którzy będą towarzyszyć Obamie, daje taką szansę. Z tego powodu na organizację wizyty rząd Izraela wydał cztery miliony dolarów, nie licząc kosztów ochrony i hoteli.

Pierwszy nieformalny punkt wizyty zacznie się, zanim jeszcze Air Force One wyląduje w południe na lotnisku Ben Guriona w Tel Awiwie. Gdy kilka tygodni temu Biały Dom wykreślili z planów delegacji wzgórze, gdzie rozlokowana jest bateria rakiet obrony powietrznej, izraelscy urzędnicy postanowili, że skoro prezydent USA nie pojedzie oglądać systemu Żelazna Kopuła, to Kopuła pojedzie do niego, i zarządzili tymczasowe przeniesienie jej na lotnisko. Jedną z pięciu ufundowanych przez USA baterii będzie doskonale widać w tle zdjęć z powitania. – W ten sposób Izrael daje do zrozumienia, jak fundamentalny dla jego bezpieczeństwa jest sojusz z Waszyngtonem – uważa Weimann.

Skazani na siebie

Podczas wizyt prezydentów USA w Jerozolimie kluczowe były rozmowy pokojowe. – Zawsze będziemy zaangażowani w ten proces (...), ale powiedzmy szczerze: Izraelczycy dopiero tworzą rząd  i potrzebujemy konsultacji z tym rządem, zanim wystartujemy z nową propozycją – mówił kilka dni temu Ben Rhodes, jeden z doradców Obamy ds. bezpieczeństwa narodowego.

Było już wiadomo, że do negocjacji z Palestyńczykami w nowym rządzie oddelegowana zostanie nowa minister sprawiedliwości, Cipi Liwni (wznowienie dialogu było jednym z jej warunków wejścia do koalicji). Jednocześnie  jednak premier Netanjahu na czele resortu obrony powołał Mosze Jaalona, który Palestyńczyków nazwał rakiem, a organizację izraelskich pacyfistów wirusem.

Jaalon jest gorącym zwolennikiem budowy izraelskich osiedli na terytoriach okupowanych. Właśnie ta kwestia prawie trzy lata temu sprawiła, że rozmowy pokojowe utknęły w martwym punkcie, a stosunki między prezydentem Obamą a Netanjahu zdecydowanie się ochłodziły (izraelski premier pogorszył je jeszcze, popierając rywala Obamy w wyścigu o prezydenturę).

– Bez względu na to, jak Obama i Netanjahu się nie lubią, zdali sobie sprawę, że są na siebie skazani – twierdzi Robert Satloff, dyrektor Instytutu Polityki Bliskowschodniej w Waszyngtonie. Jego zdaniem  w poniedziałek tuż przed zatwierdzeniem nowego gabinetu to właśnie perspektywa spotkania z prezydentem USA skłoniła premiera Netanjahu do deklaracji, iż „gotów jest na historyczny kompromis z Palestyńczykami", jeśli tylko wrócą do rozmów.

O tym, jak ta zapowiedź rokuje, świadczy reakcja Saeba Erekata, głównego negocjatora Autonomii Palestyńskiej: – Mówienie o pokoju ma się nijak do negocjacji pokojowych.

Kogo woli Obama

„Podczas pierwszej kadencji Obama często mówił o Izraelu, ale do Izraelczyków bezpośrednio się nie zwracał" – pisał niedawno w „The Daily Beast" Peter Beinart, autor książki „Kryzys Syjonizmu", zwracając uwagę, że Obama przez całą pierwszą kadencję, choć był w regionie, nie tylko nie przyjechał do Izraela, ale nawet nie udzielał wywiadów izraelskim mediom (z jednym wyjątkiem).

Efekt? Z sondażu opublikowanego wczoraj w „Jerusalem Post" wynika, że jedna czwarta izraelskich Żydów uważa, że Biały Dom prowadzi politykę proizraelską, a aż 36 proc. jest zdania, że prezydentowi USA bliżej do Palestyńczyków. „Z tego powodu Obama będzie się starał przede wszystkim dotrzeć do Izraelczyków" – uważa Beinart. Ma temu służyć odczyt w jerozolimskim centrum kongresowym, największym na Bliskim Wschodzie, choć początkowo planowano to przemówienie w Knesecie.

Obama pojedzie  do Yad Vashem oraz na grób twórcy syjonizmu Theodora Herzla. Ważnym elementem mają być odwiedziny w Muzeum Izraela, gdzie znajduje się kolekcja rękopisów znad Morza Martwego. Symbolizują one związek Izraelczyków z zajmowanymi przez nich ziemiami.

Wielu komentatorów upatruje w tym chęci naprawienia gafy, jaką Barackowi Obamie wypominano po słynnym przemówieniu w Kairze cztery lata temu. – Mówiąc o Zagładzie, prezydent  prosił świat arabski o współczucie dla Żydów, ale przez to, że nie powiedział o związkach Izraelczyków z tą ziemią, dał argument tym, którzy uważają, że to Niemcy powinni płacić za Holokaust, a nie Arabowie – wyjaśnia Yossi Klein Halevi z Instytutu Shalom Hartman w Jerozolimie.

Zanim prezydent wróci do Waszyngtonu, złoży jednodniową wizytę w Jordanii.

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1185
Świat
„Kamień Pamięci dla Polski” w Berlinie – niedokończony i bez jasnego przekazu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1184
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1183
Świat
Trump podarował Putinowi czas potrzebny na froncie