W nocy z soboty na niedzielę kilkunastu zamachowców wtargnęło do hotelu Fairy Meadows na terenie położonego na wysokości 1280 m n.p.m. obozu himalaistów u podnóża Nanga Parbat, dziewiątej góry świata.
Według informacji policji z regionu Gilit-Baltistan, gdzie rozegrał się dramat, zastrzelili obcokrajowców w hotelu.
Z kolei chińska agencja Xinhua podała, powołując się na świadków, że wyrwali turystów ze snu, wywlekli na ulicę i tam rozstrzelali, a potem ukradli ich dokumenty i rzeczy.
Zginęło dziesięć osób – w tym pięciu Ukraińców, trzech Chińczyków i Rosjanin. Jeden chiński wspinacz przeżył. Terrorystom udało się wejść na teren obozu dzięki pomocy dwóch przewodników himalaistów, których wcześniej uprowadzili. Jeden przewodnik (Nepalczyk) zmarł w wyniku strzelaniny, drugi jest w rękach policji i był wczoraj przesłuchiwany, jak powiedział na specjalnej sesji parlamentu w Islamabadzie szef MSW Czodri Nisar.
Do ataku przyznali się pakistańscy talibowie. Sporne było tylko to, z jakiej organizacji. Najpierw w rozmowie telefonicznej z agencją Reuters odpowiedzialność wzięła na siebie grupa Dżundullah (Żołnierze Boga).