Pięć lat temu układ był inny. Wówczas rocznica 4 czerwca była obchodzona w Polsce skromnie. Ale zaraz potem, ?9 listopada 2009 r., Berlin wydał wielką fetę z udziałem przywódców kilkudziesięciu krajów. Przekaz w świat poszedł wówczas jednoznaczny: rozpad bloku komunistycznego rozpoczął się wraz z upadkiem muru berlińskiego.
Okrągły Stół ?lepszy niż Irak
To wrażenie dzisiejszy dzień zatarł być może na trwałe. Tym razem to do Warszawy przyleciała równie duża grupa czołowych przywódców świata, w tym ten, na którym jest teraz skoncentrowana największa uwaga: prezydent elekt Ukrainy Petro Poroszenko. Co równie ważne, przed dziesiątkami kamer największych telewizji świata na warszawskim placu Zamkowym Obama podkreślił, że wybory 4 czerwca „były początkiem końca komunizmu, i to nie tylko w tym kraju, ale w całej Europie".
Obama mówił: – Wizje tego są wypalone w naszej kolektywnej pamięci. Narodom Europy Środkowo-Wschodniej, dumnym z bycia demokracjami, cieszącym się dobrobytem i bezpieczeństwem, nie wolno nigdy zapomnieć, że iskra rewolucyjnych zmian przyszła od ludzi z Polski.
Dla amerykańskiego prezydenta zasługą Polski nie jest jednak tylko końcowy efekt, ale także sposób, w jaki go osiągnięto. – Zwycięstwo wyborów 1989 roku nie było rzeczą pewną. Jeden z liderów „Solidarności" powiedział wtedy „zdecydowaliśmy się przyjąć to, co było możliwe". A więc Polska przypomina nam, że nawet jeden krok, jakkolwiek niedoskonały, może w końcu obalić największy mur i zmienić świat – podkreślił prezydent USA.
Lech Wałęsa, który trzy lata temu odmówił spotkania z amerykańskim przywódcą, teraz zmienił zdanie.