Protest wybuchł, gdy władze Wałbrzycha, w ramach akcji odzyskiwania nielegalnie zajmowanych pustostanów, odcięły prąd i wodę w siedmiu mieszkaniach. Przyłączenie mediów na czas negocjacji i trzy spotkania z prezydentem miasta zakończyły się niczym. Rodziny, które okupują świetlicę środowiskową, żądają legalnego przydzielenia im mieszkań. A magistrat nawet nie chce o tym słyszeć.
Małgorzata Bieniek, ładna, zadbana blondynka, protestuje od tygodnia: – Wprowadziłam się do mieszkania przy Andersa. Nie miałam się gdzie podziać z mężem i trójką dzieci. Mamy teraz pokój z kuchnią w ruderze. Sami to remontujemy.
Grażyna Daniluk z piątką dzieci (szóste w drodze) od pół roku mieszka w schronisku fundacji Tarkowskich: – Na myśl mi nie przyszło, by zająć pustostan. To łamanie prawa.
Daniluk nie potępia ani protestujących, ani ponad 360 wałbrzyskich rodzin, które zdecydowały się na taki krok. Ale woli tak jak ok. 400 innych cierpliwie poczekać na mieszkanie komunalne. – Tym protestującym należy zwrócić pieniądze za remont – uważa. – A mieszkać mogą przecież tu gdzie ja.
Takie zakończenie konfliktu to marzenie władz Wałbrzycha. Stanęły one przed problemem, który po części same stworzyły, gdy pięć lat temu podjęto uchwałę o wyszukiwaniu pustostanów. Za dwa znalezione i zgłoszone miastu trzeci można było zająć. W ten sposób do pustostanów wprowadziło się legalnie ok. 20 rodzin. I ponad 360 na dziko. Blisko 140 z nich ma już wyroki eksmisyjne.