W okolicach Proszowic, w małopolskim zagłębiu tytoniowym, z jego uprawy od pokoleń żyją całe rodziny.
– Mamy tu około tysiąca takich gospodarstw, a pracuje w nich ok. 4 tys. osób, bo to pracochłonna uprawa – mówi Przemysław Noworyta, dyrektor Polskiego Związku Plantatorów Tytoniu. – Jeśli w 2012 r. wejdzie w życie proponowana przez Komisję Europejską dyrektywa, dotknie 40 proc. z ok. 60 tys. plantatorów tytoniu i robotników sezonowych w naszym kraju, a także nawet pół miliona detalistów, którzy sprzedają wyroby tytoniowe. A budżet państwa ma z tego tytułu 20 mld zł rocznych wpływów.
Bez cukru – plajta
Nowe przepisy przewidują zakaz stosowania dodatków podczas produkcji wyrobów tytoniowych.
A w Małopolsce, gdzie uprawia się odmianę Burley, do tytoniu trzeba dodawać cukier. Powód? – Liście podczas suszenia ten cukier tracą i bez jego uzupełnienia nie nadają się do produkcji papierosów – tłumaczą plantatorzy.
– Burley wymaga dodatków. A uprawianie innej odmiany, Virginii, na naszych żyznych glebach jest niemożliwe – mówi Edyta Pabian z podkrakowskiego Bobina, której rodzina uprawia tytoń na 4 ha. – W normalnym roku powinniśmy z tego zebrać ok. 15 ton. To pewne pieniądze, stałe umowy z Philipem Morrisem, a przy wahaniach cen innych produktów rolnych czasem ostatnia deska ratunku dla wielu gospodarstw. U nas wszyscy z dziada pradziada żyją z tytoniu. Kredyty trzeba przecież z czegoś spłacać.