Coraz mniejsze dotacje od państwa nie pokrywają rosnących kosztów akcji ratowniczych, szkoleń, pracy ratowników czy zakupu sprzętu. Do ratownictwa w górach czy nad morzem dokładają się więc sponsorzy, ale to wciąż za mało. Organizacje przyznają, że borykają się z coraz większymi kłopotami. - Nasze koszty cały czas rosną - mówi Jan Krzysztof, naczelnik TOPR.
Na ratunek ratownikom
W GOPR w ub.r. pracowało 1315 społeczników (dla porównania - tylko 105 było zatrudnionych na etatach). Jerzy Telak, prezes Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, wylicza, że rocznie 80 tys. wopistów wypracowuje 1,5 mln godzin bez zapłaty. Ratownicy Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego pracowali społecznie 235 tys. godzin rocznie, to jest o ok. 30 proc. więcej, niż przewiduje państwowa dotacja na zadania z zakresu ratownictwa górskiego.
Małgorzata Woźniak, rzeczniczka MSW, tłumaczy, że „minister spraw wewnętrznych nie przeznacza środków dla organizacji GOPR i TOPR, lecz jedynie środki na realizację zadania publicznego z zakresu ratownictwa górskiego, podpisując corocznie z tymi organizacjami umowy na jego realizację".
Ratownictwo jest drogie. Samo utrzymanie śmigłowca rocznie kosztuje TOPR 400 tys. zł, z paliwem - milion złotych. Dziesiątki, jeśli nie setki, złotych kosztuje sprzęt ratunkowy. Do tego państwo płaci dotacje w kilku transzach. - Pierwszą dostaliśmy pod koniec lutego. Działaliśmy w ramach własnych funduszy, niejako kredytując państwo - mówi Jan Krzysztof, naczelnik TOPR.
Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe w ubiegłym roku otrzymało 3,6 mln zł dotacji z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, choć w grudniu okazało się, że koszty zadań ratowniczych sięgnęły aż 6,5 mln zł. TOPR dołożył m.in. 2,5 mln zł ze środków własnych - pieniędzy za prowadzenie kursów np. z zakresu taternictwa.