400 dzieci w Puri czeka na pomoc

Ponad 20 tysięcy Polaków uczestniczy w akcji "Adopcja serc". Takiej pomocy potrzebują uczniowie w szkole o. Mariana Żelazka w Indiach

Publikacja: 29.07.2008 04:41

400 dzieci w Puri czeka na pomoc

Foto: AFP

Szkoła w Puri nad Zatoką Bengalską w Indiach jest jednym z dzieł, które zostawił po sobie zmarły dwa lata temu o. Marian Żelazek, misjonarz, kandydat do Pokojowej Nagrody Nobla.

Przez 30 lat pracował wśród trędowatych. W Puri stworzył szkołę dla dzieci rodziców zdrowych i trędowatych, przełamując w ten sposób kastowość. Uczy się w niej 600 dzieci. 400 chodziło do szkoły dzięki hojności sponsorów, którzy, gdy o. Żelazek żył, chętnie pomagali. 20 euro miesięcznie

– Ojciec Marian miał wydeptane ścieżki wśród sponsorów. Ale po jego śmierci część z nich się wykruszyła – mówi Wojciech Góral, który znał o. Żelazka przez 30 lat.

Dlatego z grupą znajomych w czerwcu założył w Warszawie Stowarzyszenie Przyjaciół Ojca Mariana Żelazka. Chcą popularyzować jego postać, a przede wszystkim pilnie znaleźć osoby, które zaadoptują na odległość dzieci ze szkoły w Puri. Na razie wśród rodziny i znajomych znaleźli 23 osoby, które włączyły się do akcji „Adopcja serc”. – Chcemy objąć nią wszystkie 400 dzieci – mówi Wojciech Góral. – Podpisaliśmy już umowę z następcą o. Żelazka, również werbistą o. Kurianem. Przysyła nam informacje o dzieciach, również ich zdjęcia, a my zobowiązaliśmy się znaleźć dla nich „rodziców na odległość”.

Utrzymanie jednego dziecka w szkole w Puri kosztuje 20 euro miesięcznie. Dla wielu osób w Polsce to niewiele, a dla nich jest to jedyna możliwość nauki. Ta suma wystarczy na zakup pomocy szkolnych, mundurka (są w Indiach obowiązkowe, poza tym dzieci są z nich dumne), dożywienie, a wypadku sierot także miejsce w internacie.

Rodzina znanej dziennikarki Anny Pietraszek zaadoptowała już dwoje dzieci ze szkoły o. Żelazka. – To siostry. Jedną zaadoptował mój brat, drugą – moja mama i jej siostra. Zrobiły to jako symboliczne dziękczynienie za ocalenie mojego ojca z obozu w Sachsenhausen – mówi Pietraszek. Podkreśla, że o. Żelazek przeżył obóz w Dachau. Ona też włączyła się w akcję „Adopcji serc” prowadzoną przez pallotynów i opłaca naukę dziecku w Kongu.

Takich osób jak Anna Pietraszek jest w Polsce dużo, ponad 20 000. Adoptowali na odległość dzieci w Afryce, Azji, Ameryce Łacińskiej. Zobowiązali się pisemnie, że co najmniej przez kilka lat, do czasu ukończenia szkoły, będą płacić za ich kształcenie. Co miesiąc płacą więc – w zależności od kraju i od rodzaju szkoły – od 15 dolarów do 23 euro. Akcję „Adopcja serc” rozpoczął w połowie lat 90. Ruch Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata Maitri, który w ten sposób pomagał sierotom po wojnie w Rwandzie. – W tej chwili mamy pod opieką około 5000 dzieci, głównie w Rwandzie i Kongu, ale też w Sudanie, Burundi, niewiele na Madagaskarze, w Indiach – wylicza Jacek Wójcik, współzałożyciel Maitri. Za Maitri podążyło wiele zgromadzeń zakonnych, które w Afryce czy w Azji prowadzą misje. Na przykład pallotyni objęli akcją „Adopcja serc” około 5300 dzieci w Rwandzie i Kongu. Salezjanie opiekują się w ten sposób ok. 8000 dzieci w Ameryce Łacińskiej, w Afryce i Azji. – W tej chwili przechodzimy od adopcji imiennych do grupowych. Pomagamy całym szkołom, przedszkolom, domom – mówi salezjanka Ewa Siuda. Jednak w opinii Magdaleny Słodzinki z fundacji Watoto – Dzieci Afryki pomoc grupie dzieci, np. całej szkole, nie daje oczekiwanych efektów. – Pomoc indywidualna konkretnemu dziecku wymusza na jego opiekunie większą nad nim kontrolę. Oczywiście jest trudniejsza, ale bardziej efektywna.

Idea akcji „Adopcja serc” polega nie tylko na wpłacie określonej kwoty na kształcenie dziecka, ale także utrzymywaniu z nim osobistego kontaktu listownego. – Kilka rodzin z Polski poleciało nawet do Rwandy, by poznać swoje „adoptowane” dzieci – mówi o. Grzegorz Młodowski, pallotyn.

Akcję pod nazwą „Adopcja na odległość” prowadzi od 2005 roku Caritas Polska w Sri Lance i Indiach. Polacy adoptowali w ten sposób 3441 sierot po ofiarach tsunami.

Fundacja Watoto – Dzieci Afryki, która taką opieką obejmuje 1100 dzieci w Afryce i na Syberii, odeszła od nazwy adopcja serc na rzecz Watoto – Edukacja dla dzieci Afryki.

– Adopcja serc była skierowana do sierot po wojnie w Rwandzie, teraz warunki się zmieniły i chcemy pomagać wszystkim dzieciom i młodzieży z ubogich rodzin, które chcą się uczyć – mówi Magdalena Słodzinka. – Zaczęliśmy z ojcami marianami budowę w Rwandzie szkoły dla najbiedniejszych.

Nasi rozmówcy podkreślają, że nie ma typowej socjologicznie osoby, która włącza się do akcji. Adopcję serc podejmują zarówno rodziny wielodzietne, jak i osoby samotne. Ludzie zamożni oraz żyjący skromnie. Coraz częściej włączają się do akcji całe szkoły, zakłady pracy albo stowarzyszenia.

Barbara Mach

Społeczeństwo
Kielce: Poważna awaria magistrali wodociągowej. Gdzie brakuje wody?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Społeczeństwo
Sondaż: Rok rządów Donalda Tuska. Polakom żyje się lepiej, czy gorzej?
Społeczeństwo
Syryjczyk w Polsce bez ochrony i w zawieszeniu? Urząd ds. Cudzoziemców bez wytycznych
Społeczeństwo
Ostatnie Pokolenie szykuje „wielką blokadę”. Czy ich przybudówka straci miejski lokal?
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Społeczeństwo
Pogoda szykuje dużą niespodziankę. Najnowsza prognoza IMGW na 10 dni