Samorządy chcą, by obywatele mieli większy udział w sprawowaniu władzy. Poznański, nie mogąc poradzić sobie z trwającym od kilku lat patem w sprawie przejezdności pewnej ulicy, zwrócił się do mieszkańców o rozstrzygnięcie tej sprawy.
Chodzi o fragment położonej na obrzeżach miasta ulicy Umultowskiej. Część mieszkańców się domaga, by wyłączono ją z ruchu, część walczy o jej przejezdność. – Liczba głosów w radzie osiedla rozłożyła się po równo – wspomina Rafał Sobczak, przewodniczący rady. – Miejska Pracownia Urbanistyczna to przychylała się do jednej opinii, to do drugiej, a planu zagospodarowania przestrzennego wciąż nie mamy.
Wreszcie miasto zdecydowało się na sąd obywatelski. – Zleciliśmy zewnętrznej firmie zajmującej się m.in. konsultacjami społecznymi, by wybrała 15 niezaangażowanych w spór mieszkańców z różnych dzielnic Poznania. Wysłuchają argumentów każdej ze stron i wydadzą werdykt – wyjaśnia Anna Szpytko, rzecznik prezydenta miasta. Wśród sędziów znaleźli się emerytka, taksówkarz, krawcowa. Każdy dostanie po 150 zł. Łączny koszt projektu wynosi 11 tys. zł. – Decyzja sądu nie stanie się wiążąca dla prezydenta, planistów czy radnych. Niemniej będzie stanowiła niezwykle istotną podpowiedź – podkreśla Szpytko.
Sądy obywatelskie od lat funkcjonują w USA i zachodniej Europie. W Hanowerze (Niemcy) np. mieszkańcy w ten sposób wypowiedzieli się w sprawie reformy systemu transportu miejskiego. W Polsce to nowość. – Rozwiązanie to podpatrzyliśmy we Francji. Nie słyszałam, aby sięgnął po nie którykolwiek z polskich samorządów – zaznacza Szpytko.
Urzędnicy tłumaczą, że sprawę Umultowskiej traktują jak test. – Jeśli rozwiązanie okaże się skuteczne, pewnie będzie się po nie sięgać w przyszłości – zapowiada Szpytko. – Sądzimy, że tą drogą mogą pójść inne samorządy.