Wszystko to powoduje, że świadczenia górników kosztują podatników krocie. Jak wynika z szacunków rządu, do których dotarła „Rz", w 2011 r. do ich emerytur podatnicy musieli dopłacić 6,5 mld zł.
Z kolei z danych ZUS wynika, że w 2012 r. wydaliśmy na te świadczenia 8,8 mld zł, co stanowi prawie 8 proc. wszystkich wydatków na emerytury (111,4 mld zł).
Dzieje się tak, mimo że górnicy stanowią zaledwie 4 proc. wszystkich świadczeniobiorców – 204 tys. z 4,96 mln. Dostają zatem dwukrotnie więcej pieniędzy niż ich udział w liczbie osób pobierających świadczenia. – Nadwyżkę finansują podatnicy. Nie widzę żadnego ekonomicznego powodu, by utrzymywać tę świętą krowę – mówi „Rz" Wiktor Wojciechowski, główny ekonomista Invest-Banku.
Mimo tego rząd nie zamierza podjąć reformy tego systemu. Premier Donald Tusk potwierdził w środowym wywiadzie dla „Polityki" informacje, które opublikowaliśmy 5 marca w artykule „Rząd klęka przed górnikami". Napisaliśmy wtedy, że już w styczniu zapadły decyzje, by z tym systemem nic nie robić.
W marcu rząd starał się jeszcze dementować nasze informacje. Dziś premier przyznaje, że zmian nie będzie. Co więcej, przekonuje, że wcale ich nie zapowiadał. Mimo że w exposè w 2011 r. mówił: „jeśli chodzi o uprzywilejowane warunki przechodzenia na emeryturę w górnictwie będziemy proponowali utrzymanie tych przywilejów wyłącznie dla tych, którzy pracują bezpośrednio przy wydobyciu", pozostali mieli korzystać „z emerytur przejściowych, tak aby (...) jak najszybciej mogli wejść do systemu powszechnego".
Mecenas Paweł Pelc, b. wiceprezes Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi, wskazuje, że konserwowanie obecnego systemu jest nie tylko bardzo kosztowne, ale niezgodne z prawem. – Ewidentnie naruszona jest tu zasada sprawiedliwości społecznej – mówi. Wskazuje, że górniczy system pogłębia permanentne manko w emeryturach, które muszą pokrywać podatnicy. – Te pieniądze nie biorą się znikąd. Do górników muszą dopłacać podatnicy, którzy często znajdują się w gorszej sytuacji – dodaje Wojciechowski.