Miesiąc po wprowadzeniu nowych przepisów o segregowaniu śmieci można zauważyć pewne ostudzenie emocji. Nie oznacza to jednak, że ludzie już wiedzą, w jaki sposób segregować odpadki, a firmy oczyszczające, które wygrały przetargi, potrafią bez trudu dotrzeć do czekających na nie worków. Zdaniem ekspertów, aby to wszystko zaczęło działać, potrzeba lat.
– Gdy za pięć lat będziemy mieć sprawny system gospodarowania odpadami, to dopiero będziemy mogli mówić o sukcesie tzw. ustawy śmieciowej. Mam tu na myśli nie tylko przekonanie ludzi, że segregacja jest słuszna, ale także sprawny mechanizm odbierania odpadów i ich recykling – mówi Dariusz Metlak, prezes Polskiej Izby Gospodarowania Odpadami.
Śmieci powinny być dzielone intuicyjnie, a nie z instrukcją w ręku i strachem w oczach
– Na razie nie działa dobrze żaden z tych elementów. Dla przykładu Bałuty w Łodzi w pierwszych dniach lipca zatonęły w śmieciach, bo firma, która wygrała przetarg na ich wywóz, nie opanowała topografii miasta i nie znalazła worków. W Gdańsku w drugim dniu po postawieniu kontenerów na segregowanie odpadów aż 400 z nich zostało skradzionych. Mieszkańcy jednego z osiedli w Sycewicach (Pomorskie) wpadli na pomysł, że śmietnik ma być otwarty tylko przez dwie godziny dziennie. W tym czasie jeden z mieszkańców będzie pilnował, czy na pewno wszyscy swoje odpady dobrze posegregowali. Chodzi o to, by nie zapłacić kary za złą segregację.
Co i jak segregować?
Polak nie wie, co i jak powinien segregować. Wydaje mu się, że wprowadzenie nowych przepisów wymaga ciągłego sprawdzania, gdzie dany przedmiot powinien trafić. – Mam małe dzieci i mnóstwo słoiczków po jedzeniu dla nich. Gmina mnie straszy, że jeśli nie będę zdejmować etykietek, to zapłacę 3 tys. kary. Całymi dniami moczę więc te słoiczki w misce i nie rozumiem, co to za ekologia, kiedy marnuję aż tyle wody – irytuje się mieszkanka małej miejscowości w okolicach Warszawy. Takich szczegółowych, absurdalnych i nikomu niepotrzebnych zaleceń nie brakuje w różnych gminach.