Zarówno osobista pozycja premiera Donalda Tuska, jak i jego partia są filarami układu, który dziś rządzi Polską. Koalicja Obywatelska ma najtrwalszy elektorat. Potwierdzają to sondaże, w których KO regularnie ma wynik na poziomie 30 proc. i idzie łeb w łeb z Prawem i Sprawiedliwością. Spory elektorat ma także sam Tusk, choć nie jest liderem zaufania.
Większość poważnych polityków i analityków świetnie wie, że to Donald Tusk spaja koalicję; bez niego rozleciałaby się jak domek z kart. A jeśli Tusk chciałby – dla dobra układu rządzącego – zejść na drugi plan – to wyłącznie na własne życzenie. Nie znaczy to wcale, że osobie premiera należą się wyłącznie oklaski. Można postawić mu wiele zarzutów; choć najcięższy, który pada ze strony zwolenników, to nawet nie zarzut braku skutecznych rozliczeń poprzedników, ale pretensje, że nie rozjechał dotąd Prawa i Sprawiedliwości. Osobną sprawą jest jego pomysł na rządzenie, ale nie o tym w tym tekście. O ile więc trzymana żelazną ręką Platforma to byt politycznie stabilny, nie można tego powiedzieć o koalicjantach Tuska.
Kto jest najsłabszym punktem koalicji 15 października?
Symbolem wszystkich nieszczęść partnerów PO jest Szymon Hołownia, hamletyzujący i obrażalski celebryta, który zdążył zepsuć już nie tylko swój wizerunek, ale i własną partię. Hołownia popełnia błąd za błędem; nie zbudował struktur terenowych, bał się wejść do rządu, bronił marszałkowskiej grzędy brzydko grając z sojusznikami, flirtował z PiS, na koniec nazwał otoczenie „bagnem”. Zapowiedział także porzucenie roli lidera własnej partii i odejście z polityki.
Sondaże niestety potwierdzają tę diagnozę i jeśli można mieć do kogoś w tej sprawie pretensje, to do nas samych, że kolejny raz daliśmy się nabrać politycznemu amatorowi na bajki o służbie dla dobra ojczyzny.