– Przespaliśmy repatriację – wskazuje Paweł Hut z Instytutu Polityki Społecznej UW. Tłumaczy, że o ile w latach 90. różnica między poziomem życia w azjatyckiej części byłego ZSRR i w Polsce była istotna, obecnie się zaciera: – To jeden z powodów, dla których mniejsza jest motywacja do przeprowadzki.
Eksperci wskazują też, że Polaków, którzy mają związek z krajem, jest coraz mniej. Maleje liczba osób wywiezionych w czasie wojny. A ich potomkowie często mają słaby kontakt z Polską. To zatem ostatni dzwonek, by wprowadzać zmiany w przepisach. Wskazuje na to m.in. Jakub Płażyński, syn Macieja, reprezentujący środowisko, które przygotowało obywatelski projekt ustawy o repatriacji. – Za chwilę nie będzie kogo ściągać – mówi.
Hut postuluje, by umożliwić powrót, jako repatriantom, także Polakom z Ukrainy. – Stamtąd można ściągnąć ok. 10 tys. osób – uważa. Obowiązująca od 2000 roku ustawa zakłada, że o status repatrianta mogą ubiegać się wyłącznie osoby z azjatyckiej części byłego ZSRR. Sceptycznie do tego pomysłu odnosi się rząd.
– Nie jestem zwolennikiem rozszerzenia repatriacji o Białoruś i Ukrainę – mówi Mateusz Sora, dyrektor departamentu obywatelstwa i repatriacji MSW. Tłumaczy, że cudzoziemcy polskiego pochodzenia mogą się u nas osiedlać, a ustawa o obywatelstwie gwarantuje im możliwość nabycia go w trybie uproszczonym po dwóch latach.
Porażkę akcji przesiedleńczej eksperci tłumaczą również tym, że samorządy nie są nią zainteresowane. To one miały gwarantować repatriantom mieszkania i opiekę oraz zapraszać do siebie. W zamian mogą otrzymać z budżetu pieniądze. Jak dowodzą dane, nie wykorzystują nawet tych kwot, które mają do dyspozycji. Tak jest od 12 lat. W 2004 r. w budżecie było 15 mln zł. Wykorzystano – 10,8 mln. W 2011 r. kwoty te to odpowiednio 9,1 i 6,7 mln zł.