Jest się o co bić. – Roczny budżet dużego miasta wynosi 0,5 – 3 mld zł, a w przypadku Warszawy ponad 10 mld zł. Te liczby obrazują atrakcyjność miasta jako klienta banku – wyjaśnia Agnieszka Pietkun, dyrektor ds. sprzedaży biura sektora publicznego w Pekao.
Nawet jeśli opłata za obsługę budżetu miasta jest niższa niż koszty, które bank ponosi, co zdarza się często, to instytucja i tak na tym zarabia. – Sektor publiczny oznacza stabilne, dość przewidywalne przychody dla banku – mówi Dariusz Kacprzyk, dyrektor departamentu współpracy z korporacjami BRE Banku. – To atrakcyjne źródło płynności czy przychodów pozaodsetkowych.
Miasta stały się atrakcyjne dla banków, bo ich obsługa nie jest dla nich ryzykowna, a przychody z obsługi przedsiębiorstw właściwie się nie zwiększają. Banki po prostu szukają dodatkowych źródeł przychodów. Umowa, którą miasto podpisuje z bankiem, trwa od trzech do pięciu lat. ING Bank Śląski zaczął się rozpychać na tym rynku już w ubiegłym roku. W tym roku do rywalizacji o miasta dołączył BRE. – Mamy już Koszalin. Oczekujemy ostatecznego potwierdzenia wygranej przetargu na obsługę Kielc – tłumaczy Kacprzyk.
Konkurencja jest tak duża, że banki w ofertach składanych w czasie przetargu znacznie obniżają cenę, by zdystansować konkurencję. Nie jest niczym niezwykłym, że banki wzajemnie oskarżają się o dumping.
– Miasta są tak bardzo lukratywnym klientem, że niektóre banki decydują się nie brać opłaty za prowadzenie rachunku lub wziąć bardzo małą kwotę – tłumaczy Michał Bolesławski, wiceprezes ING Banku Śląskiego. Dla przykładu Bank Millennium obsługuje Toruń od 1995 roku. Od 15 lat robi to, nie pobierając opłat za obsługę miasta.