Niemal wszyscy polscy urzędnicy mają szczególne osiągnięcia w pracy. Z tego tytułu dostają dodatkowe pieniądze. A członek gabinetu politycznego bez przynajmniej jednej nagrody w roku to już prawdziwa rzadkość. Nawet jeśli pracuje na część etatu. Tak wynika z informacji zebranych przez „Rzeczpospolitą" w urzędach wojewódzkich i ministerstwach.
Najniższe gratyfikacje w służbie cywilnej wynoszą ok. 100 zł, ale najwyższe – w ministerstwach – sięgają nawet 35 tys. zł (w resorcie finansów). Nagrodę można dostać kilka razy w roku. Bo w zależności od urzędu wypłaca się je z różną częstotliwością, a czasem po prostu w razie potrzeby.
Takie wyróżnienia to dla urzędów spory wydatek. Na przykład w Ministerstwie Finansów w 2017 r. wydano na nie niemal 36 mln zł. Ale i nagrodzonych było dużo, bo aż 2450. Łatwo policzyć, że średnio na osobę przypadło 14,7 tys. zł.
Ustawa o służbie cywilnej mówi, że nagrody przyznaje się jedynie „za szczególne osiągnięcia w pracy zawodowej". Czyli osiągnięcia ponadprzeciętne, przekraczające oczekiwania, jakie wiążą się z codziennym wykonywaniem obowiązków.
– W ten sposób wypacza się sens nagród. Dostają je ci, którzy nie podpadną przełożonemu. Dawno przestały działać mobilizująco. Są kolejnym stałym składnikiem wynagrodzenia – zauważa prof. Jakub Stelina, dziekan Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego. Przyznaje, że płace w urzędach i z nagrodami nie są wysokie.