E-sąd, który jest sztandarowym pomysłem Ministerstwa Sprawiedliwości, coraz częściej jest narzędziem służącym nadużyciom. Potwierdzają to już nawet sędziowie.
Tadeusz Nowakowski z Warszawy odebrał na poczcie wezwanie do zapłaty 60 zł za telewizję kablową sprzed dziesięciu lat. Próbował się dowiedzieć w firmie, która rzekomo straciła owe 60 zł, o co chodzi. Nikt nic nie wiedział. Roszczenie zostało odsprzedane firmie windykacyjnej. Kilka miesięcy później dostał wezwanie do zapłacenia już nie 60 zł, ale 300 zł (wraz z kosztami sądowymi i windykacji). – Na odwołanie było już za późno, bo siedmiodniowy termin upłynął. Zresztą nie wiem, jak miałoby wyglądać odwołanie, skoro nie mam pojęcia, jak powstał dług i kiedy – opowiada. Ostatecznie pieniądze ściągnął mu z pensji komornik.
– To nie są jednostkowe przypadki – potwierdza adwokat Bartosz Grohman, który na własnej skórze doświadczył e-sądu. O jego nieistniejące roszczenie (za rachunek telefoniczny) upomniała się firma windykacyjna z Hamburga. Chodziło o kwotę 1600 zł. Pieniądze zajął komornik, a mecenas złożył sprzeciw i o całej sprawie powiadomił prokuraturę.
Uruchomiony w styczniu 2010 r. e-sąd ma siedzibę w Lublinie i rozpatruje najprostsze pozwy o zapłatę w trybie upominawczym z całej Polski. Postępowanie takie dotyczy głównie osób zalegających z opłatami, np. za prąd, telefon czy kablówkę. Wszystko odbywa się w drodze elektronicznej od złożenia pozwu po wydanie nakazu zapłaty i nadanie klauzuli natychmiastowej wykonalności.
3 miliony spraw wpłynęło do e-sądu od początku jego istnienia