Białoruś Aleksandar Łukaszenki - Agnieszka Romaszewska

Jeśli Białorusini zdecydują, że najlepsze będą dla nich rządy Łukaszenki, to przecież nikt nie zmusi ich do zmiany decyzji. Oby to tylko naprawdę oni sami mogli o tym zdecydować – mówi Adamowi Tycnerowi dyrektor TV Biełsat

Publikacja: 11.08.2011 01:09

Agnieszka Romaszewska

Agnieszka Romaszewska

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Od początku roku na Białorusi ceny wzrosły średnio o 41 proc., banki blokują klientom karty kredytowe, drastycznie drożeje benzyna. Kryzys wywołuje jednak umiarkowane reakcje społeczne.

Agnieszka Romaszewska:

Były tzw. milczące protesty, ale skupiły głównie grupki młodzieży zwołującej się przez Internet. Próba zmobilizowania kupców z mińskiego bazaru spełzła na niczym. Ludzie trochę się przebudzili, kiedy drastycznie wzrosły ceny benzyny, ale też nie można tu mówić o protestach na dużą skalę. To były raczej sporadyczne akcje grup kierowców. To wszystko pokazuje, jak trudne jest na Białorusi nakłonienie ludzi, żeby cokolwiek zaryzykowali w imię wspólnych interesów. Kupcy z bazaru uważają po prostu, że protesty i tak nic nie zmienią, a oni mają do stracenia swój życiowy dorobek i miejsce pracy.

W PRL to właśnie wzrost cen żywności był często impulsem do protestów. Na Białorusi ten mechanizm nie działa?

W Polsce zbyt często porównujemy Białoruś do PRL. To nietrafione porównanie. My mieliśmy długie tradycje własnej państwowości, do których można się było odwołać, mieliśmy głęboko zakorzenione myślenie wolnościowe. Później mieliśmy też pielgrzymkę papieża, podczas której tłumy wyległy na ulice i ludzie zorientowali się, że jest ich dużo. Społeczeństwo białoruskie nie ma takich pozytywnych doświadczeń, ma za to jeszcze więcej negatywnych.

Co to za negatywne doświadczenia?

Przede wszystkim długoletnie panowanie Związku Radzieckiego, które doprowadziło do niesłychanej atomizacji społeczeństwa. W kraju w ogóle nie ma tradycji zrzeszania się. W całej najnowszej historii jedynym naprawdę dużym białoruskim ruchem społecznym była międzywojenna, lewicowa Robotniczo-Włościańska Hromada, która działała tylko w zachodniej części kraju, po polskiej stronie granicy. Bardzo daleko zaszła rusyfikacja. Zwalczanie języka białoruskiego wbrew pozorom ma wielkie znaczenie, bo język jest istotnym elementem budowania wspólnoty. To jest przemyślana polityka władz.

„Biełoruskie Nowosti" pisały niedawno, że jesienią można się spodziewać  wybuchu społecznego.

Takie prognozy to wróżenie z fusów. Kto jeszcze w maju 1980 roku mógłby przewidzieć, że nadejdą sierpniowe strajki? Niezależne badania pokazują, że ludzie są rzeczywiście coraz bardziej niechętni rządowi. Urzędnikom zdarzają się ostatnio aroganckie wypowiedzi. Szefowa banku centralnego Nadieżda Jermakowa powiedziała np. ostatnio, że „społeczeństwo w ogóle nie powinno mieć w rękach walut", podczas gdy pod kantorami stoją gigantyczne kolejki. Jednocześnie marazm i brak wiary w możliwość zmian trzymają ludzi w domach. Ważne będzie to, jak zareaguje białoruska młodzież, bardziej sfrustrowana niż pokolenie jej rodziców, które przeżyło przynajmniej nadzieję pieriestrojki, a potem odzyskania niepodległości. Tymczasem dwudziestokilkulatki żyją w tej postsowieckiej, kołchozowej rzeczywistości właściwie od zawsze i nie widzą przed sobą szans na zmiany. Właściwie nie mają szans na żadną interesującą przyszłość, na rozwój zawodowy ani osobisty.

Wygląda na to, że najbardziej na białoruskim kryzysie skorzysta Rosja, wykupując państwowe zakłady w zamian za kredyty na ratowanie gospodarki. Czy mieszkańcy Białorusi byliby niezadowoleni z takiego scenariusza?

Ciążenie gospodarcze i kulturowe ku Rosji jest na Białorusi bardzo silne, ale badania pokazują, że mimo wszystko nie tak już silne jak kiedyś. Jeszcze niedawno to Białorusini byli grupą, która najbardziej chciała odtworzenia Związku Radzieckiego. Po kilkunastu latach niepodległości wizja ponownego zjednoczenia z Rosją nie budzi już aż tak wielkiego entuzjazmu. Opinia ludności nie ma tu jednak dużego znaczenia i wszystko wskazuje na to, że Rosjanie rzeczywiście najbardziej skorzystają na kryzysie.

Minister gospodarki Mikołaj Snapkou zapowiedział już koniec ery protekcjonizmu gospodarczego. Czy Białorusini są na to przygotowani?

Absolutnie nie. Nagła liberalizacja rynku wywołałaby na Białorusi zupełną katastrofę i konflikty społeczne na dużo większą skalę, niż to miało miejsce u nas w latach 90. Likwidacja nierentownych zakładów byłaby wprawdzie ulgą dla budżetu, ale jak szybko odtworzyć zlikwidowane miejsca pracy i za co? By zlikwidować zakład, wystarczą dwa miesiące, by uruchomić nowy, potrzeba ze dwa lata. Przy tym kapitał chętny do inwestowania jest głównie za wschodnią granicą, więc taka operacja mogłaby się skończyć jeszcze większym uzależnieniem Białorusi od Rosji. Białorusini boją się takich reform, a Łukaszenko jest tego świadomy, strasząc społeczeństwo „wariantem ukraińskim", czyli gwałtownym wzrostem nierówności społecznych. Ludzie się tego boją, bo na Białorusi reżim zapewnia bezpieczeństwo socjalne. Jest ono na bardzo niskim poziomie, ale jednak jest. Na ulicach Mińska luksusowe samochody nie kłują w oczy ludzi, którzy wręcz nie mają co do garnka włożyć, jak ma to miejsce w Kijowie czy Moskwie. Ponadto społeczeństwo jest bardzo słabo przygotowane na funkcjonowanie w warunkach w pełni wolnorynkowych.

Skoro białoruskie społeczeństwo nie chce zmian, boi się ich, to czy działalność Biełsatu nie jest „eksportowaniem rewolucji", próbą wszczęcia buntu na siłę?

Biełsat, według badań, ogląda na Białorusi ok. 600 tys. ludzi, a nasza stacja istnieje dopiero 3,5 roku i przecież nigdy się nie reklamowaliśmy. To pokazuje, jak bardzo jesteśmy potrzebni. Nie nakłaniamy nikogo do buntu, po prostu dostarczamy ludziom niezmanipulowane informacje po białorusku, dajemy dostęp do ojczystej kultury. Mam nadzieję, że to wspomaga funkcjonowanie społeczeństwa obywatelskiego. A co Białorusini z tym dalej zrobią, na to już wpływu nie mamy. Jeśli zdecydują, że najlepsze będą dla nich rządy Łukaszenki, to przecież nikt nie będzie ich zmuszał do zmiany decyzji. Oby to tylko naprawdę to oni sami mogli o tym zdecydować...

Od początku roku na Białorusi ceny wzrosły średnio o 41 proc., banki blokują klientom karty kredytowe, drastycznie drożeje benzyna. Kryzys wywołuje jednak umiarkowane reakcje społeczne.

Agnieszka Romaszewska:

Pozostało 97% artykułu
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Tomasz Szmydt napuszczony na polską ambasadę w Mińsku. Dlaczego Aleksandr Łukaszenko to robi?
Publicystyka
Sondaż: Komisja ds. badania wpływów rosyjskich dzieli Polaków. Wyborcy PiS przeciw
Publicystyka
Jerzy Haszczyński: Polska była proizraelska, teraz głosuje w ONZ za Palestyną
Publicystyka
Artur Bartkiewicz: Czy sprawa sędziego Tomasza Szmydta najbardziej zaszkodzi Trzeciej Drodze i Lewicy?
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Jarosław Kaczyński podpina się pod rolników. Na dłuższą metę wszyscy na tym stracą