Krzysztof Janik: Mur na granicy nie zastąpi polityki imigracyjnej

Polskie elity nie uzgodniły protokołu zbieżności i rozbieżności w kwestii napływu imigrantów. Nie spodziewam się tego po Jarosławie Kaczyńskim, Donaldzie Tusku czy Włodzimierzu Czarzastym. Ale ich młodsi następcy powinni już nad tym pracować.

Publikacja: 28.07.2023 03:00

Pas przygraniczny w okolicach miejscowości Rogacze na granicy polsko-białoruskiej,

Pas przygraniczny w okolicach miejscowości Rogacze na granicy polsko-białoruskiej,

Foto: PAP/Artur Reszko

Na początek banał: naturalnym dążeniem człowieka jest dostatnie i spokojne życie. W jego poszukiwaniu rokrocznie miliony obywateli świata porzuca swe dotychczasowe miejsce pobytu i szuka nowego – bez wojen i trosk o codzienną porcję chleba, bez katastrofy klimatycznej, która wisi nad ludzkością coraz wyraźniej. Tak się dzieje od tysięcy lat.

Polska już jest i może być coraz bardziej takim miejscem. A że potrzebujemy nowych rąk do pracy, to musimy przełamać kryzys demograficzny – jest nas coraz mniej i jesteśmy coraz starsi. Potrzebujemy nowych obywateli, by utrzymać potencjał Rzeczypospolitej, budować społeczeństwo bogate swoją różnorodnością, a zarazem identyfikujące się z polską tradycją i obyczajami.

Kryzys klimatyczny potęguje kryzys migracyjny

Wobec tej przyszłości polscy politycy są bezradni. Opowiadają kocopoły, użyteczne być może z punktu widzenia kampanii wyborczej, ale większość ludzi jednak wie, że to nie jest żadna polityka, tylko wiecowanie. Kto by nie wygrał najbliższych wyborów, stanie wobec realnych problemów, z którymi sobie nie poradzi w tym trybie działania państwa. „Jakoś to będzie” – stare hasło trafia do polityków i ich wyborców.

Czytaj więcej

Jan Zielonka: Polityka migracyjna jest zbyt ważna, by zostawić ją w rękach polityków

A rzecz jest poważna. Właśnie odchodzi na emerytury pokolenie powojennego wyżu demograficznego, a roboty – gdybyśmy chcieli się rozwijać – będzie przybywać, a nie ubywać. Musimy więc ściągać pracowników z zagranicy. Lokalnych wojen będzie coraz więcej, ludy Afryki i Azji będą rozliczać się z podziałów granicznych narzuconych przez imperia kolonialne. Coraz silniej grzejące słońce wypchnie z Afryki – ostrożnie licząc – 150 mln ludzi. Oni wszyscy pójdą na północ, bo na południu jest ocean.

Ta przyszłość jest nieuchronna. Wiara, że obroni nas mur z drutem kolczastym, to brednie. Wiara, że da się od początku do końca zapanować nad tym procesem, to naiwność. Sprawne, silne państwo może natomiast mieć w tej sprawie jakąś politykę. Politykę, czyli instytucje, procedury, fachowców i poparcie społeczne.

Na dziś nie mamy nic z tych rzeczy. Jest za to kociokwik i populizmy. Mamy ucieczkę od oczywistości oraz schlebianie ksenofobii i nacjonalizmowi. Nawet moja ukochana lewica przebąkuje coś o „uchylonych drzwiach”, zamiast mówić o nieuchronności tego procesu. Politycy odpowiadają na lęki społeczne (PiS jest tu nie do pobicia), a nie na szanse i problemy, które wystąpią niedługo. Rąk do pracy brakuje nam już dziś, a będzie brakować jeszcze bardziej. Jesteśmy też coraz bardziej kolorowi. I kolorów będzie przybywać.

Jarosław Kaczyński, Donald Tusk, Włodzimierz Czarzasty - oni tego nie zrozumieją

Polska nie ma polityki imigracyjnej. I nie chodzi o to, że nie ma stosownego dokumentu. Idzie o to, że elity nie uzgodniły, nawet w zarysach, protokołu zbieżności i rozbieżności wobec zjawiska migracji. Nie spodziewam się tego po Kaczyńskim, Tusku, Czarzastym i ich otoczeniu. Oni wszak, dzieci PRL-u, nie przyjmują do wiadomości, że przyszła Polska nie będzie jednoetniczna i jednobarwna. Ale ich młodsi następcy powinni już nad tym pracować.

Nie wyobrażam sobie, aby przebywający u nas na stałe człowiek nie miał np. uprawnień do organizowania się w związki zawodowe, działalności w partii politycznej czy najpierw czynnego, a potem biernego prawa wyborczego, przynajmniej do samorządu lokalnego, zanim zostanie pełnoprawnym obywatelem.

Zwłaszcza nad polityką asymilacji, przygotowaniem polskiej szkoły do kształcenia i wychowywania kolorowych dzieciaków, nad wymaganiami, jakie postawimy ludziom przyjeżdżającym do pracy, którzy będą chcieli tu zostać. Nad pakietem praw socjalnych, zawodowych, kulturowo-religijnych i wreszcie politycznych, które im przyznamy. Tak, również politycznych.

Niestety Polska nie ma instytucji gotowych do realizacji jakiejkolwiek polityki imigracyjnej. Z całym szacunkiem dla kadry i pracy Urzędu ds. Cudzoziemców, ale został on skrojony na potrzeby sprzed 20 lat. Wiem, co piszę, bo sam go nadzorowałem te 20 lat temu.

10 lat temu w Strategicznym Przeglądzie Bezpieczeństwa Narodowego przeprowadzonym za prezydentury Bronisława Komorowskiego postulowaliśmy powołanie jednolitej służby imigracyjnej. Takiej, która skupiałaby w jednym ręku zadania i kompetencje obecnego urzędu, stosownych służb wojewodów i Straży Granicznej. Która na co dzień współpracowałaby z urzędami pracy, określając ilość i profil pracowników, których potrzebuje polska gospodarka i usługi publiczne (tak, tak – potrzebujemy lekarzy, pielęgniarek, opiekunów osób starszych i  niedołężnych, żeby tylko przywołać ten jeden fragment usług publicznych). Która miałaby prawo formułować zadania dla służb konsularnych Rzeczypospolitej w zakresie polityki wizowej.

W ślad za tą instytucją muszą pójść procedury. Przynajmniej trzy. Pierwsza to wiedza o potrzebach gospodarki i usług publicznych zbierana na podstawie danych od przedsiębiorców i podmiotów świadczących usługi publiczne, autoryzowana przez wójtów, burmistrzów i prezydentów.

Druga to polityka asymilacji – współfinansowana przez przedsiębiorców (np. nauka języka), projektowana przez rząd i prowadzona przez służby samorządowe.

Trzecia to polityka wizowa – wymagania formalne stawiane przy wystawianiu wiz, a dotyczące kwalifikacji zawodowych i postawy życiowej, autoryzowane przez administrację kraju obywatela ubiegającego się o wizę i wtedy, kiedy trzeba (np. w przypadku krajów upadłych bądź totalitarnych), weryfikowane przez nasze służby. Wreszcie, do takiego programu potrzebni są fachowcy.

Migranci Atlantyku łatwo nie przepłyną, ale Bałtyk już tak

Warto rozpocząć debatę ze środowiskiem naukowym nad profilem kształcenia takich fachowców, opracować i wdrożyć program szkolenia urzędników administracji publicznej. Nauczyć życia w kolorowym społeczeństwie funkcjonariuszy publicznych, w tym policjantów (patrz: zamieszki we Francji). Przy okazji wyeliminować ze służby publicznej radykałów o tzw. czarnym podniebieniu.

Szczegółowe kroki powinien opracować reanimowany organ doradczy Prezesa Rady Ministrów w postaci Rady ds. Migracji złożonej z fachowców delegowanych przez kluby parlamentarne. Specjalistów, za którymi stoi dorobek naukowy bądź doświadczenie urzędniczo-sędziowskie, a nie polityków. Skład takiej Rady musi pokazać ponadpartyjny charakter problemu, a jej wskazówki i rekomendacje powinny obowiązywać całą administrację publiczną.

Czytaj więcej

Łodzie dalej od Unii. Umowa UE z Tunezją

Sprawa ostatnia, ale może najważniejsza, to pozyskanie poparcia społecznego dla tych działań. Dziś robimy wszystko, aby Polaków zniechęcić do takiej przyszłości. Żerujemy na ksenofobii i umacniamy ją. Zwrot w tej sprawie powinien być przedmiotem troski wszystkich odpowiedzialnych sił politycznych.

Pamiętać bowiem trzeba, że nie tylko my potrzebujemy cudzoziemców. Będą oni wybierać ten kraj, który nie tylko da im zarobić, ale przede wszystkim ten, w którym poczują akceptację dla swej inności, która z każdym rokiem powinna tracić na znaczeniu.

I nie ma tu co przywoływać przykładów, jak sobie radzą inne kraje. Dla części polityków to Kanada, tyle że angielskiego uczy się pół świata, a polskiego – w wersji poprawnej – używa połowa obywateli Rzeczypospolitej. Po drugie Kanada – bez urazy – jest położona na krańcach świata, Polska w jego centrum. Po trzecie – trzy czwarte granic Kanady ma charakter naturalny, morski, a Polska jest dostępna z każdej strony, bo trudno Bałtyk uznać za wielkie, trudne do przebycia morze. Trzeba nam zatem szukać oryginalnej, polskiej drogi podejścia do tego problemu. A inni niech korzystają z naszych doświadczeń.

O autorze

Krzysztof Janik

Polityk i politolog, profesor w Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego, był szefem MSWiA w rządzie Leszka Millera, posłem SLD wielu kadencji

Na początek banał: naturalnym dążeniem człowieka jest dostatnie i spokojne życie. W jego poszukiwaniu rokrocznie miliony obywateli świata porzuca swe dotychczasowe miejsce pobytu i szuka nowego – bez wojen i trosk o codzienną porcję chleba, bez katastrofy klimatycznej, która wisi nad ludzkością coraz wyraźniej. Tak się dzieje od tysięcy lat.

Polska już jest i może być coraz bardziej takim miejscem. A że potrzebujemy nowych rąk do pracy, to musimy przełamać kryzys demograficzny – jest nas coraz mniej i jesteśmy coraz starsi. Potrzebujemy nowych obywateli, by utrzymać potencjał Rzeczypospolitej, budować społeczeństwo bogate swoją różnorodnością, a zarazem identyfikujące się z polską tradycją i obyczajami.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Artur Bartkiewicz: Wybory do Parlamentu Europejskiego. Dlaczego tym razem Lewicy miałoby się udać?
Publicystyka
Roman Kuźniar: Czy rząd da się wpuścić w atomowe maliny?
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł