Marek Migalski: Na jednym wielbłądzie do Sejmu

Liderzy antypisu muszą przemyśleć pomysł jednej lub dwóch list.

Publikacja: 26.04.2023 03:00

Marek Migalski: Na jednym wielbłądzie do Sejmu

Foto: Fotorzepa/ Jerzy Dudek

W zeszłotygodniowym numerze tygodnika „Polityka” zamieściłem artykuł, którego główna teza brzmiała następująco: w polityce wygrywają ci, którzy sami uważają się za zwycięzców, oraz tacy, których wyborcy postrzegają jako potencjalnych zwycięzców. Dzieje się tak dlatego, że ludzie mają ewolucyjnie uwarunkowaną skłonność do przyłączania się do silniejszych, która opłacała się przedstawicielom naszego gatunku homo sapiens na afrykańskiej sawannie 200 tysięcy lat temu oraz przynosiła wymierne korzyści także potem, w czasie ich wędrówki po innych kontynentach. W zachowaniach wyborczych objawia się to współcześnie tym, że wraz ze zbliżaniem się daty elekcji zazwyczaj rośnie poparcie dla faworytów, a po wyborach dla realnego zwycięzcy (co zabawne – notuje się wówczas także wzrost deklaracji, że głosowało się na owego lidera, co by oznaczało, że część respondentów „zapomina”, że głosowała na przegranych).

Odwracalny trend

Z tego powodu bardzo dobrym narzędziem przewidywania wyników wyborów (lepszym nawet od pytania o aktualne sympatie partyjne) są sondaże sprawdzające, co ludzie myślą o tym, kto zwycięży. I tu widzimy problem dla opozycji, bo o ile kilka miesięcy temu większość pytanych twierdziła, że co prawda PiS wygra wybory, ale będzie musiało oddać władzę, o tyle obecnie trend ten nieco się zmienił i większość z nas uważa, iż partia Jarosława Kaczyńskiego będzie rządzić trzecią kadencję. Musi to niepokoić liderów antypisu, bo jeśli to przekonanie utrzyma się do wyborów, to zwycięstwo Zjednoczonej Prawicy będzie prawie pewne (w końcówce kampanii większość obecnie niezdecydowanych zacznie się do niej przyłączać jako do potencjalnych zwycięzców).

Czytaj więcej

Marek Migalski: Osobiste ambicje liderów

Czy trend ten jest odwracalny? Oczywiście – jak wszystko w polityce. Można tego dokonać za pomocą prezentacji chwytliwych haseł wyborczych, spektakularnych manifestacji (tak rozumiem pomysł marszu 4 czerwca, zaproponowany przez Donalda Tuska), codziennego „coachingu” na spotkaniach w regionach oraz w mediach społecznościowych. Ale można także prościej, za pomocą jednej decyzji politycznej.

Zignorowana wiedza

Niedawny raport CBOS dostarczył ciekawej, a przez wszystkich zignorowanej, wiedzy. Potwierdzono w nim to, o czym napisałem powyżej, czyli, że większość wyborców oczekuje zwycięstwa PiS w elekcji do Sejmu. Tę partię wskazało 51 proc. respondentów (26 proc. wybrało opozycję, a 23 proc. nie miało w tej sprawie zdania). Ale – uwaga! – gdy zapytano tych samych badanych o to, kogo widzą jako faworyta w walce o Senat, 34 proc. odpowiedziało, że opozycję, 33 proc. PiS, a pozostałe 33 proc. nie miało zdania.

Zysk ze zjednoczenia

Powtórzę to, co jest w tym sondażu najważniejsze – ci sami ludzie, pytani w tym samym czasie o potencjalnego zwycięzcę, w odniesieniu do izby niższej parlamentu wskazali partię rządzącą, a do izby wyższej opozycję. Jedynym, co odróżnia oba akty głosowania, jest forma zorganizowania się antypisu – w walce o Sejm jest to kilka koalicji (Koalicja Obywatelska, Polska 2050-PSL oraz Lewica z partią Razem). Natomiast w walce o Senat mamy do czynienia z paktem wszystkich partii.

Jaki płynie z tego wniosek? Dość oczywisty – wyborcy w jednoczącej się opozycji widzą potencjalnego zwycięzcę, a w opozycji rozdrobnionej „losera”. Jeśli mam rację co do tego, że ludzie ewolucyjnie mają predylekcję do przyłączania się do silniejszego i że fenomen ten obserwujemy także w życiu politycznym, to rozbicie organizacyjne antypisu uprawdopodobniać będzie pozostanie u władzy Zjednoczonej Prawicy, natomiast jak najściślejsza współpraca (także w formie powołania jednego lub co najwyżej dwóch bloków wyborczych) przybliżać będzie sukces dzisiejszej opozycji.

Czytaj więcej

Marek Migalski: Wzrost Konfederacji. Jakie są przyczyny i konsekwencje?

Podsumujmy – coraz bardziej oczywiste wydaje się, że istnieje konieczność poważnego przemyślenia przez liderów antypisu pomysłu albo jednej, wspólnej listy, albo co najwyżej dwóch koalicji, bowiem taka formuła nie tylko dałaby zyski z tytułu metody obliczania głosów już po wyborach (słynna i mało przez kogo do końca zrozumiała metoda D’Hondta), ale zadziałałaby mobilizacyjnie także przed datą elekcji, bowiem już w kampanii opozycja wyprzedziłaby PiS w sondażach, co skutkowałoby uznaniem właśnie jej, a nie partii Kaczyńskiego, za faworyta wyborów. To zaś napędziłoby jej nowych zwolenników, zwłaszcza z grupy osób niezdecydowanych, bo to właśnie one są najbardziej skłonne do głosowania na potencjalnego zwycięzcę.

Tak wygląda to z politologicznego punktu widzenia. Realna polityka nie zawsze go odzwierciedla. Wszak nie od dziś wiadomo (jak głosi słynne arabskie przysłowie), że poganiacz ma swoje plany, a wielbłąd swoje.

Autor jest politologiem, prof. UŚ

Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości