Rachunek sumienia

Nie mylmy ofiar z bohaterami. Uleganie populizmowi tabloidów i niezakupienie na czas odpowiednich samolotów świadczy o braku odwagi cywilnej – pisze publicysta i polityk

Publikacja: 18.04.2010 22:53

Rachunek sumienia

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

Doczesne szczątki prezydenta i jego małżonki spoczęły na Wawelu. Lech Kaczyński znalazł się wśród tych, którzy marzyli o lepszej Polsce i lepszych Polakach. Wśród patriotów, których wielkie wizje nieraz budziły kontrowersje i którzy nie zawsze pięknie spierali się ze swoimi oponentami. Ale wszyscy oni mieli wolę, energię i odwagę stawania, gdy ojczyzna w potrzebie. Teraz, gdy kończy się narodowa żałoba i kraj wracać będzie do codziennego życia, pora na rachunek sumienia zarówno polityków, jak i obywateli.

[srodtytul]To nie był przypadek[/srodtytul]

Fatalny lot nad lasem smoleńskim był tragicznym wydarzeniem, ale nie był, moim zdaniem, przypadkiem. Raczej potwierdzeniem statystycznej prawdy o nas samych. Policzmy zatem własne grzechy, które doprowadziły do katastrofy. Widzę ją jako emanację naszej mentalności narodowej. Te polskie ciągłe i codzienne: nie możemy inaczej, nie ma wyjścia, nie ma innego rozwiązania, skumulowały się w nieszczęściu, które spadło na nas, zdawałoby się, znienacka. Już w pierwszych opisach katastrofy 10 kwietnia powtarzano jak zaklęcie: „żaden kraj…” i „nigdy jeszcze w tej skali…”. Właśnie… Dlaczego nie zdarzyło się to innym? Czy my jesteśmy Chrystusem narodów czy narodem, który sam układa swoje dramaty?

Już słyszę na to: „Tylko nie teraz, nie teraz, kiedy składamy w bólu hołd…”. Tym bardziej uparcie powtarzam: uderzmy się w piersi i zastanówmy, jak to się stało, że w czasie pokoju i w warunkach wolności osiągnęliśmy jako społeczeństwo ten poziom lekkomyślności w szafowaniu życiem swoich przywódców i zasłużonych obywateli? Politycy i komentatorzy próbują, bez zbytniej wiary, przekonać teraz nas i siebie, że ten lub ów pretendent do przywództwa przemieni tę solidarność pogrążonego w żałobie narodu w inny styl uprawiania polityki. Że oto Polacy zaczną działać zgodnie i razem dla dobra wspólnego, a własne ambicje polityków oddalą się od nienawistnych czy pogardliwych słów i gestów.

Media nagle wydostały ze swoich archiwów pełne ciepła i życzliwości portrety prezydenckiej pary, przypomniano znamienne fakty z życia Lecha Kaczyńskiego od pierwszych chwil jego dojrzałości. Powróciły wydarzenia znaczone datami: 1968, 1976, 1980, 1989. Udział w nich wymagał odwagi i determinacji. I tak, wielu pasażerów lotu do Smoleńska zostało uznanych za bohaterów dopiero, gdy stali się ofiarami katastrofy.

Śmierć przywróciła proporcje ich życiu i przeszłym sporom. Ale mimo natarczywego powtarzania „nie teraz, nie teraz!” miejmy odwagę powiedzenia sobie prawdy o nas samych. Po dwudziestu latach wolności nie udało się nam wydestylować zdrowego rozsądku ani z dobrych czy nawet pobożnych intencji, ani z poczucia solidarnej wspólnoty. Tragedia smoleńska była skumulowaniem naszych nawyków społecznych i indywidualnych. Dopóki nie przepracujemy w sobie, jak powiedziałby Piłsudski, naszej mentalności, dopóty będziemy zmieniać nasze sukcesy w porażki, a czasem tragedie.

Dzień 10 kwietnia 2010 roku nad Smoleńskiem nie był dniem wojny ani klęski żywiołowej. Sami polscy politycy, wojskowi, urzędnicy, ludzie odpowiedzialni za państwo okazali się zagrożeniem dla siebie. Dlaczego? Z powodu specyficznego pojmowania standardów i procedur. Dodajmy: politycznych standardów i politycznych procedur. Na co dzień owo specyficzne rozumienie, a raczej niezrozumienie kryteriów racjonalnej polityki uderza w nas wszystkich – zwykłych obywateli źle funkcjonującego państwa.

Tym razem – ku żalowi i rozpaczy nas wszystkich, polskiej rodziny rodzin – absurdalne interpretowanie standardów i procedur uderzyło w samych przywódców. Nie ma co doszukiwać się fatum w zbiegu okoliczności, do którego doprowadzili aktorzy i jednocześnie ofiary tych wydarzeń. Odpowiedzialność za siebie i wobec wyborców nakazuje każdemu politykowi kalkulować i ograniczać ryzyko, przewidywać niesprzyjające okoliczności. Jeśli w tydzień po katastrofie można było zorganizować natychmiastowy czarter lub leasing samolotów dla VIP-ów, można to było zrobić lata wcześniej.

Zasada wszystko albo nic nie przystoi ludziom odpowiedzialnym za państwo. Uleganie populizmowi tabloidów i niezakupienie na czas odpowiednich samolotów świadczy o braku odwagi cywilnej. Nie mylmy więc teraz ofiar z bohaterami i nie dopisujmy po czasie intencji do faktów. Ta postawa była nieraz źródłem naszych narodowych klęsk.

[wyimek]Po dwudziestu latach wolności nie udało się nam wydestylować zdrowego rozsądku ani z dobrych czy nawet pobożnych intencji, ani z poczucia solidarnej wspólnoty[/wyimek]

Media spragnione wciąż nowych sensacji, afer i dramatów muszą wziąć na siebie część winy za umacnianie zbiorowej i indywidualnej nieodpowiedzialności Polaków. Czwarta władza pretendująca do pierwszej przestała być „głosem wolnym wolność ubezpieczającym”. Media prowokują i promują postawy, które potem same potępiają.

Czy naprawdę musieli zginąć jednocześnie Arkadiusz Rybicki, Andrzej Przewoźnik i Janusz Kurtyka, abyśmy mogli pomyśleć wreszcie, że każdy z nich miał swoje racje w debacie na temat pamięci narodowej? Że nie musiały się one wykluczać, ale mogły uzupełniać? Czy musiał zginąć prezes Sławomir Skrzypek, abyśmy uświadomili sobie, że w dyskusjach o niezależności Narodowego Banku Polskiego żaden rząd nie ma prawa stosować argumentacji Kalego? Czy musiało zginąć całe dowództwo sił zbrojnych i szefowie BBN i MON, dwóch instytucji cywilnych odpowiedzialnych za siły zbrojne, abyśmy przyjęli profesjonalne standardy bezpieczeństwa, które obowiązują cywilów i żołnierzy?

[srodtytul]Polski idiom[/srodtytul]

Można mnożyć pytania i przykłady, ale odpowiedź będzie zawsze jedna. Standardem polityka powinna być zdolność porozumiewania się, traktowania konkurenta czy adwersarza najwyżej jako przeciwnika, ale nigdy wroga.

Czyż w polskiej historii nie pozostanie na zawsze Anna Walentynowicz, ta, od której zaczął się strajk sierpniowy w Stoczni Gdańskiej, i czy jej życiowe bohaterstwo musiała przypieczętować męczeńska śmierć we wraku samolotu? A jeśli tak, to niech w ciszy uderzą się w piersi ci wszyscy, którzy uwierzyli, że standardem może być taka polityka historyczna, która polega na pisaniu historii wciąż od nowa pod kątem tych czy innych władców, i którzy zapominają, że nie tylko będą, ale już są „spisane czyny i rozmowy”.

Katastrofa, która miała miejsce, nie była zbiegiem okoliczności, który nam się nieszczęśliwie przydarzył. Była efektem upiornego dwudziestoletniego lekceważenia elementarnych zasad myślenia i działania. Jakość polskiej polityki, określenie, co jest dobrym, a co złym zachowaniem, na czym polega savoir-vivre – owo wiedzieć, jak żyć, nie da się szczegółowo skodyfikować. Jestem pewien, że nasz prawdziwy narodowy problem nie polega na tym, że nie wiemy, co jest dobre, a co złe, co piękne, a co paskudne. Przecież nikt z ofiar katastrofy smoleńskiej nie miał wątpliwości, że pilot jest jedynym dowódcą na pokładzie, na którym nawet prezydent, zwierzchnik sił zbrojnych, jest tylko pasażerem. Punktualne rozpoczęcie nawet najważniejszej uroczystości państwowej nie jest warte szafowania życiem ludzkim. Czy to nie my wszyscy tworzyliśmy tę absurdalną presję?

Porusza nas fatum ziemi katyńskiej, fatum zbieżności tragedii, ogrom strat naszych elit. Niektórym wprost uniemożliwia to chłodną ocenę splotu decyzji i zdarzeń, które doprowadziły do dramatu, który przeżywamy. Można zgromadzić większość stronników jakiegoś poglądu, ale rację może i tak mieć mniejszość lub nawet jednostka. I żadne społeczeństwo nie znajdzie procedur wykluczających oportunizm, bezinteresowną zawiść, agresję, tchórzostwo.

Polski idiom, polska specyfika polega na tym, że od sensu do bezsensu, od wielkości do małości jest tylko krok. Tyle że zwykli obywatele są surowo karani za beztroskę, lekkomyślność, brak odpowiedzialności, nieumiejętność współpracy. Życie daje im szybko nauczkę, gdy okazuje się, że nie są właściwymi ludźmi we właściwym czasie na właściwym miejscu. W polityce polskiej kara nadeszła po dwudziestu latach odrodzonej państwowości.

Oglądamy dziś krajobraz po bitwie, którą sami ze sobą przegraliśmy. Śmierć znaczącej części naszej elity państwowej odsłoniła grozę polityki, w której racje giną w emocjach, fakty w interpretacjach, a elementarne zasady odpowiedzialności zastępowane są słowem: procedury. Słowem będącym ostatecznym zwolnieniem polityka i podległych mu urzędników z przestrzegania elementarnych standardów: uczciwości, odwagi, sprawiedliwości, bezpieczeństwa, w końcu – ochrony własnego życia. W potocznym języku i w języku publicznej debaty, nawet w tych dniach grozy i żałoby politycy i dziennikarze powtarzają słowo: procedury. Nieświadomi, że bezkarne zasłanianie się nimi jest esencją naszej państwowej nieodpowiedzialności.

W logicznym życiu innych społeczeństw dobre procedury pokazują, jak coś skutecznie, logicznie rozwiązać czy załatwić. W naszym życiu – i przekonujemy się o tym każdego dnia – procedura jest szablonem, wytrychem, wytłumaczeniem, wykrętem przed zrobieniem czegoś racjonalnie, po ludzku, sprawiedliwie. Nie da się skodyfikować ani dobrej woli, ani rozsądku.

Gdyby 10 kwietnia był takim pierwszym przypadkiem w naszej historii, gdyby katastrofa miała skalę umotywowaną sytuacją – moglibyśmy ze smutkiem pochylić głowy nad tajemnicą i kruchością ludzkich losów. Ale to nie był chwilowy zanik woli, refleksu czy instynktu samozachowawczego, lecz długa sekwencja wydarzeń poprzedzona dwiema katastrofami, które – jak pokazuje ta smoleńska – niczego nikogo nie nauczyły.

[srodtytul]Punkt zwrotny[/srodtytul]

W opublikowanej parę miesięcy temu powieści „Scenarzysta” katastrofę samolotu CASA, w której zginął kwiat polskich pilotów wracających – o ironio! – z konferencji o bezpieczeństwie ruchu lotniczego, uczyniłem punktem zwrotnym w polskiej mentalności. Od niego w mojej literackiej fikcji miała się zacząć Polska bardziej serio. Nie stało się tak niestety w realnym życiu. Czy tym punktem zwrotnym będzie tragedia smoleńska? Tylko wtedy, gdy wspólnie dokonamy rachunku sumienia. Póki Polsce poza samymi Polakami nic nie grozi. Dlatego, mimo żałoby, właśnie teraz jest pora na rachunek sumienia.

[i]Autor jest architektem, publicystą, działaczem społecznym. W PRL działał w opozycji demokratycznej, publikował w prasie podziemnej jako Maciej Poleski. Był doradcą w rządzie Jana Olszewskiego. Współzakładał Ruch Stu. Jako poseł AWS w latach 1997 – 2001 przewodniczył Sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych[/i]

Publicystyka
Marius Dragomir: Wszyscy wrogowie Viktora Orbána
Publicystyka
Kazimierz Groblewski: Sztaby wyborcze przed dylematem, czy już spuszczać bomby na rywali
Publicystyka
Jędrzej Bielecki: Karol Nawrocki w Białym Domu. Niedźwiedzia przysługa Donalda Trumpa
analizy
Likwidacja „Niepodległej” była błędem. W Dzień Flagi improwizujemy
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Publicystyka
Roman Kuźniar: 100 dni Donalda Trumpa – imperializm bez misji
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne