Premier Cameron, który w czasie kampanii pozował na umiarkowanego polityka, okazał się bezkompromisowym reformatorem. W czasie pierwszych 100 dni rządów (upływają w środę) co tydzień ogłaszał kolejne ustawy, które mają doprowadzić do ograniczenia wydatków publicznych. W sumie przedstawił ich ponad 20. Wielką Brytanię czeka rewolucja w szkolnictwie, służbie zdrowia, policji i systemie socjalnym. Z zasiłkami pożegnają się zapewne m.in. Polacy żyjący na koszt brytyjskich podatników.
Reformy są konieczne, bo Wielka Brytania wpadła w najgłębszą i najdłuższą recesję z wszystkich najbogatszych państw świata. Ale Cameron zapowiada nie tylko bezlitosne ograniczanie wydatków. Chce też zdecentralizować Wielką Brytanię, która pozostaje jednym z najsilniej scentralizowanych krajów OECD.
Bolesne reformy mogą być łatwiejsze do strawienia, bo premier łączy je ze swoją wizją Big Society, czyli Wielkiego Społeczeństwa. Odchudzone i bardziej przejrzyste państwo zamiast na każdym kroku wtrącać się w życie obywateli, ma pomagać wyzwolić drzemiącą w nich energię. Przykład? Organizacje charytatywne, stowarzyszenia non profit, Kościoły czy nawet sami rodzice będą mogli otwierać lub przejmować szkoły. Państwo pokryje jedynie koszty budynku i wpłaci pewną kwotę za każdego ucznia. Szkoły same zdecydują o programie, pensjach dla nauczycieli, a nawet czy fundować uczniom śniadanie.
Symbolem radykalizmu reform miał być koniec finansowania z budżetu szklanki mleka dla najmłodszych uczniów, co kosztuje budżet 50 mln funtów rocznie. Po fali krytyki rząd się z tego wycofał. Chociaż Margaret Thatcher w latach 70. tego nie zrobiła, przez co przylgnął do niej przydomek „Thatcher the milk snatcher” (Thatcherka – mleczna złodziejka), to obecne reformy i tak są uznawane za największe od czasów rządów żelaznej damy, a może nawet od końca II wojny światowej.
Szybkim decyzjom sprzyja brytyjski system dający premierowi niemal nieograniczoną władzę. Ale pomocne okazało się również to, że krajem rządzi pierwsza od II wojny światowej koalicja, która wbrew głosom sceptyków nie utonęła w sporach. Torysi i Liberalni Demokraci mają wystarczającą większość, aby przeforsować reformy, nawet jeśli część członków ich własnych ugrupowań się im sprzeciwia.