Gromy spadają na głowę poety, że szkodzi i psuje życie publiczne. Woli idee od interesów, woli rycerza na wzgórzu od ciury w taborze. Jak przekonać ciurę, że koń, zbroja i wolność to więcej niż tabor? Nie da się, bo ciura spoza taboru nigdy nic nie widział.
[srodtytul]Poezja i idee[/srodtytul]
Znam wiele wypadków, gdy piękne idee porywały młodych ludzi, nie słyszałem jednak jeszcze, by rezygnacja z nich rozkochała kogokolwiek. Oberwał ostatnio poeta Jarosław Marek Rymkiewicz za to, że propaguje nieznośny świat idei: lepiej być wolnym niż przy władzy. Jakże to, czyż politycy nie idą do polityki, by mieć władzę? Jeżeli władza jest polem bezideowych ustępstw i kompromisów, politycy musieliby się pozbyć poetów.
Poezja jest jednym z ważniejszych depozytariuszy idei. Czy władza musi być jej antynomią? Gdyby tak było, niepotrzebne stałyby się sztaby propagandystów i piarowców próbujących przekonać wyborców, że w polityce nie chodzi o Sobiesiaków, Ryśków, Sawickie oraz wysokiej klasy specjalistów od PKP, ale o „miłość”.
Tym, którym pamięć dokucza, przypominam, że to nie Rymkiewicz, ale pierwszy poeta RP Donald Tusk obiecywał w kampanii wyborczej miłość i cuda. Nieważne, czy wiarygodnie, ale za to bardzo romantycznie. Ludzie potrzebują idei, nawet spłyconych, czasem rodem z mydlanej opery. Chcą idei i jedynie w ten sposób można do nich przemawiać. Nie tylko zresztą nasz premier cuda obiecywał. Nowy anioł zza oceanu miał zmienić cały świat, nie zmienił (chyba że na gorsze), ale rządzi USA do dziś.