– Niestety, jestem pełen obaw, że znów będą jakieś pochody z pochodniami, że znowu będzie konfrontacja polityczna i katastrofy smoleńskiej będzie się używało jako taranu przeciwko premierowi Donaldowi Tuskowi – mówił już tydzień temu marszałek Senatu Bogdan Borusewicz.
Wiadomo, że 10 kwietnia nie będzie jednych obchodów. Będą oficjalne. Oraz organizowane przez PiS. Ale podzielą się nie tylko partie, również rodziny ofiar.
Konflikt jest wpisany w partyjne kalkulacje. A w przypadku przynajmniej jednej z partii traktowany jest jako ważne narzędzie propagandowe.
I nie chodzi tu o PiS. Podzielone obchody najbardziej przysłużą się PO. Politycy Platformy zapowiadają, że chcą wspólnych, obchodzonych "w godnej atmosferze" uroczystości. I jednocześnie puszczają oczko, że to niemożliwe, bo się PiS nie zgodzi. Zysk PO zdaje się tu oczywisty: to ona chce zgody, a główny konkurent jątrzy. O potrzebie wspólnych obchodów mówił nawet poseł PO Robert Węgrzyn, znany z wielu ostrych anty-PiS-owskich wypowiedzi. Trudno go sobie wyobrazić stojącego obok posłanki PiS Marzeny Wróbel, najczęstszej ofiary jego docinków. Mimo to Węgrzyn wie, że w interesie jego formacji jest powtarzanie hasła zgodnych obchodów.
Interes PO kończy się jednak na haśle. W rzeczywistości zgodna atmosfera osłabiłaby ważną dla tej partii metodę mobilizacji elektoratu, czyli możliwość straszenia rzekomą nieodpowiedzialnością i agresywnością Jarosława Kaczyńskiego.