Kolejna ucieczka z synem

Beata Mosebach po porwaniu Jasia wysłała do męża SMS: „Jesteśmy bezpieczni, nie szukaj nas, odezwę się”. Telefon wrzuciła do Wisły

Publikacja: 13.11.2008 04:07

Marcin Libicki

Marcin Libicki

Foto: Fotorzepa, Bartosz Jankowski

Od tego czasu – a minął już rok – ukrywa się. Przez pośredników wynajmuje mieszkania (właśnie przeprowadziła się z Jankiem do siódmego). Chodzi w peruce.

– Żyję z oszczędności, dzięki Bogu i życzliwym ludziom jakoś to znoszę – mówi „Rz” Beata.

Jej mąż Michael Mosebach wynajął do odnalezienia żony detektywów. Beaty poszukuje też policja.

Od stycznia tego roku według niemieckiego sądu rodzinnego ojciec Janka jest jedynym pełnoprawnym opiekunem dziecka. Beata straciła prawa do syna zaocznie, na podstawie opinii psychologa wynajętego przez ojca i opinii Jugendamtu, niemieckiego urzędu ds. młodzieży.

– Z moich wyjaśnień znalazły się tylko dwie linijki: że karmiłam syna piersią i ponad dwa lata byłam na urlopie macierzyńskim – wspomina.Janek właściwie nie istnieje. Wszystkie dokumenty potwierdzające jego tożsamość ma ojciec. Beacie został tylko paszport.

Kilka tygodni temu wniosek sądu z Niemiec błyskawicznie rozpatrzył Sąd Rejonowy Kraków-Krowodrza. Wydał nakaz wydania dziecka. Beaty nie wezwano nawet na świadka. Trzy godziny zeznawał za to jej mąż.

– Na rozprawie towarzyszyli mu przedstawiciele Jugendamtu i polskiego Ministerstwa Sprawiedliwości – mówi Kasia (imię zmienione), która pomaga prawnie Beacie. – Sąd z nonszalancją podszedł do sprawy. Nawet nie przesłał zawiadomienia na skrytkę kontaktową Beaty.

– Zmienili sędzię, która nie dość szybko chciała zdecydować o wydaniu Jasia – dodaje Beata. – Dlaczego? Bo były naciski z Ministerstwa Sprawiedliwości, to w końcu sprawa z obywatelem Niemiec.

Kobieta odwołała się do sądu okręgowego. – Mimo wszystko liczę na polskie sądy. Może w końcu zareaguje nasz rząd, bo niemiecki system to wielka dyskryminacja cudzoziemców – uważa Beata. Dziwi się, że musiało dojść do porwań dzieci, żeby problem wreszcie dostrzeżono.

Beata pochodzi z Krakowa, skończyła studia w Berlinie. Tam poznała Michaela Mosebacha. Nadal są małżeństwem. Podobnie jak syn kobieta ma polskie i niemieckie obywatelstwo.

– Mąż Beaty, teraz to widzimy, przygotował się do zabrania synka matce – mówi pani Maria, ciocia Beaty. – Poszedł na urlop tacierzyński, przekonywał, że teraz on będzie wychowywał syna. W tajemnicy wynajął drugie mieszkanie, zmienił dziecku przedszkole. I wszystko załatwił w niemieckim sądzie.

17 października 2007 r. – w trzecie urodziny Jasia – gdy Beata wróciła z pracy, dom był ogołocony. A mąż już miał w ręku prawny argument: wywalczył w sądzie prawo do opieki.

Kasia: – Beata wpadła w rozpacz. Wyła jak zwierzę.

Dzień porwania – 27 października 2007 r. – nie był przypadkowy. W piątek, zgodnie z wyrokiem sądu, mogła po przedszkolu wziąć Jasia do siebie. W sobotę rano musiała oddać go mężowi. Poza tym w tygodniu miała dwa widzenia z synem, po trzy godziny. Nie mogła mówić przy nim po polsku. – Wywiozła dziecko, bo wiedziała, że nie wygra. Z Jugendamtem się nie wygrywa – stwierdza ciocia Beaty.

Pół roku temu Michael Mosebach przyjechał do Polski. Z niemiecką telewizją, która w reportażu o zdesperowanym ojcu pokazała, jak ściga ulicami Krakowa żonę i syna. Niedawno przesłał jej kopię wniosku do policji i sądu, że wycofuje sprawę przeciwko niej. Kasia: – Tłumaczka zauważyła, że na dokumencie jest pieczęć od pięciu lat nieużywana przez policję. Dokument był sfałszowany. Zgłosiliśmy to niemieckiej policji.

Michael Mosebach wczoraj nie chciał rozmawiać z „Rz” przez telefon. Pół roku temu „Dziennikowi Polskiemu” mówił: – Nie rozumiem, co się stało. Nigdy nie zrezygnuję z syna.

Beata żyje w stresie. Boi się dzwonka do drzwi i ludzi na ulicy. Jankowi tłumaczy: – Jesteśmy na takich trochę wczasach.

Największym dowodem przeciw decyzji Jugendamtu, który zabrał jej syna, są kasety magnetofonowe. Na nagraniach Jaś krzyczy, płacząc: „Mamusiu, ja nie chcę do taty”.

[ramka][b]Uprowadzenie Moritza[/b]

Trzy tygodnie temu inna Polka uprowadziła syna Moritza z Düsseldorfu. [link=http://www.rp.pl/artykul/212189.html]„Rz” opisała[/link] dramat kobiety, która zdecydowała się na porwanie, bo niemiecki sąd i Jugendamt uniemożliwiały jej kontakt z dzieckiem. Przez ostatnie dziesięć miesięcy widziała syna przez 27 godzin.– Porwanie to była jedyna szansa, żeby go zobaczyć– tłumaczyła kobieta, która cały czas się ukrywa.W ostatni piątek urzędnicy z kancelarii Lecha Kaczyńskiego obiecali wsparcie rodzicom, którym niemieckie urzędy odmawiają kontaktów z dziećmi. [/ramka]

Od tego czasu – a minął już rok – ukrywa się. Przez pośredników wynajmuje mieszkania (właśnie przeprowadziła się z Jankiem do siódmego). Chodzi w peruce.

– Żyję z oszczędności, dzięki Bogu i życzliwym ludziom jakoś to znoszę – mówi „Rz” Beata.

Pozostało 94% artykułu
Sądy i trybunały
Julia Przyłębska nie jest już szefową Trybunału Konstytucyjnego?
Praca, Emerytury i renty
Wigilia wolna od nowego roku. Ale nie to oburza biznes
Prawo dla Ciebie
Na te podwyżki trzeba się szykować w 2025 r. Dla kogo będą najbardziej odczuwalne?
Konsumenci
Jak otrzymać ulgę na prąd? Kto może mniej zapłacić za energię? Ekspert odpowiada
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Sądy i trybunały
Sądy dostaną więcej pieniędzy. Jakie podwyżki planuje resort sprawiedliwości?
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska