Każdy, także znany rajdowiec, ma prawo nie przyjąć mandatu i bronić się przed sądem, ale sąd nie może ukrywać zarzuconego mu wykroczenia. A na taką rolę zgodził się mławski Sąd Rejonowy, wyłączając jawność i tak już głośnej sprawy.
Ciągnie się ona od jesieni 2013 r., kiedy Krzysztofa Hołowczyca zatrzymał patrol drogówki na krajowej siódemce w okolicach Mławy po zarejestrowaniu, że jechał przystosowanym do szybkiej jazdy nissanem GT-R z prędkością 204 km/h (przekroczenie dozwolonej o 114,5 km/h). Dodajmy, że jest to raczej niebezpieczny odcinek, co sam rajdowiec przyznał.
Odmówił on przyjęcia mandatu (groziło mu 500 zł grzywny i 10 punktów karnych; nie wiemy, czy i ile już miał) i sprawa trafiła do sądu. Proces się jednak przedłuża, na pierwszej rozprawie Hołowczyc nie przyznał się do winy, na drugiej się nie pojawił, na trzecią nie przybył chory obrońca. 2 marca rajdowiec się stawił, miało być odtwarzane policyjne nagranie, ale sąd utajnił rozprawę ze względu na ważny prywatny interes rajdowca, a dziennikarzy wyprosił z sali.
Co jest zagrożone
Procedura przewiduje taką przesłankę wyłączenia jawności, choć w tej sprawie doprawdy trudno się jej dopatrzyć. Jakiż to bowiem prywatny interes miałby być zagrożony jawnością rozprawy o przekroczenie prędkości?
Tymczasem rajdowiec prezentuje w mediach swoją wersję – że nie mógł jechać szybciej niż 105 km/h, bo na tym odcinku się rozpędzał. Zapowiada też powołanie rzeczoznawcy, kwestionując jakość sprzętu, którym wykonano pomiar, ale także obiektywizm policjanta, a to dlatego, że padały z jego ust przekleństwa i niepochlebne określenia o ściganym kierowcy.