Podobają się panu pomysły resortu nauki ws. czesnego czy refundowania zapomóg dla studentów?
Intencje pewnie były dobre, ale studenci zrozumieli, że to jest prośba, żeby niepubliczne uczelnie zrezygnowały ze źródeł utrzymania. Na szczęście zmieniła się narracja i mowa jest o zawieszeniu opłat przez uczelnie publiczne, które mają publiczne źródło finansowania. Doraźne działania i apele nie rozwiązują problemu. U nas 60 proc. studentów pracuje. Nie wiemy, ilu na etat, a ilu w innej formie, ani co będzie, gdy stracą pracę i ograniczą wydatki. Martwię się o ich sytuację ekonomiczną, bo dla naszej gospodarki i kapitału społecznego byłoby wielką stratą, gdyby znaleźli się w próżni ekonomicznej, społecznej i edukacyjnej. Zapomoga może nie starczyć.
W kryzysie trzeba być gotowym na obostrzenia i zmiany. Co jest akceptowalne, a co już nie?
Nie trzeba przesuwać roku akademickiego. Do 30 września jesteśmy w stanie go zakończyć. W tym tygodniu 800 wykładowców prowadzi 2400 wirtualnych klas. Na przyszły semestr przeniesiemy pojedyncze zajęcia. Większość możemy prowadzić online. Nawet sesję egzaminacyjną, jeśli będzie trzeba. Potrzebne są tylko rozwiązania prawne, które to umożliwią. A najbardziej potrzeba wsparcia dla studentów, żeby mogli wrócić do normalnego funkcjonowania, gdy skończy się kryzys pandemiczny. Jeśli państwo o nich zadba, to uczelnie sobie poradzą.
Czytaj także: