O publikowany w „Rzeczpospolitej" z 7.05.2012 r. artykuł adwokata, prof. Andrzeja Zielińskiego pt. „Pariasi adwokatury i radców prawnych" nie może pozostać bez komentarza. I wcale nie chodzi o to, że autor błędnie przypisuje Naczelnej Radzie Adwokackiej stanowisko, które poddaje krytyce (choć wypadałoby na forum publicznym rozróżniać prezydium NRA od Naczelnej Rady Adwokackiej). Chodzi o to, że skrótowość przedstawienia zagadnienia stawia w złym świetle całe władze adwokatury, gdy tymczasem głównym winowajcą zaistniałej sytuacji jest władza ustawodawcza.
Problem wiecznych aplikantów pojawił się na skutek nowelizacji przepisów prawa o adwokaturze. Ustawodawca, pozbawiając samorządy zawodowe prawa przyjmowania egzaminów zawodowych zrezygnował z zasady, że aplikant ma prawo tylko dwukrotnie przystąpić do tego egzaminu. Głoszone przez polityków hasła zapewnienia szerokiego dostępu do zawodu przesądziły o tym, że wprowadzono prawo do przystępowania do egzaminu dowolną ilość razy. Aby zasadę tę móc wprowadzić w życie, wymyślono, że osoba zgłaszająca się do egzaminu zawodowego powinna posiadać zaświadczenie dające prawo przystąpienia do tego egzaminu. Zapomniano jednak o tym, że aplikacja to nie np. licencja pilota, która traci ważność wraz z upływem określonego terminu.
Niezrozumienie istoty aplikacji sprawiło, że nie uregulowano ustawowo przesłanek skreślania z listy aplikantów. Nie ma więc prawnych podstaw do skreślania tych osób, które co prawda ukończyły trzyletnie szkolenia organizowane przez okręgowe rady, ale nie zdały egzaminu zawodowego. W efekcie doszło do sytuacji, gdy na listach aplikantów zaczęły się masowo pojawiać osoby, które co prawda formalnie zakończyły szkolenie aplikacyjne organizowane przez rady, ale nie posiadały odpowiedniego przygotowania zawodowego, by móc samodzielnie wykonywać zawód adwokata.
Sytuacja taka trudna jest do zaakceptowania nie tylko przez adwokaturę. Dlatego, wobec bierności legislacyjnej władz, zaczęły się pojawiać poglądy, jakoby wydanie zaświadczenia o ukończeniu aplikacji kończyło tę aplikację. W niektórych sądach aplikanci posiadający zaświadczenie przestali być dopuszczani do czynności procesowych, choć należy podkreślić, że stanowisko takie zajmowały sądy, które dalekie są od orzekania w sprawach administracyjnych. Nie może więc dziwić próba znalezienia sposobu rozwiązania tej sytuacji podjęta przez prezydium NRA. Poddane – w mojej ocenie słusznej krytyce – niewiążące stanowisko prezydium NRA jest jedną z wielu prób wyjścia z problemów. Szkoda jednak, że autor nie wspomniał o przeciwnym stanowisku Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie czy o piśmie Ministerstwa Sprawiedliwości opisanym w publikacji mecenasa Dariusza Sałajewskiego („Status aplikanta: potrzebna interwencja ustawodawcy", „Rz" z 8.05.2012 r.).
Znając tło problemu oraz cel, w jakim prezydium NRA zajęło swoje – podkreślmy – niewiążące „stanowisko", nie sądzę, by można było przypisywać poglądowi prawnemu wyrażonemu przez prezydium NRA cechy działania wbrew interesom aplikantów. Więcej, stawiam tezę, że we władzach adwokatury nie ma nikogo, kto chciałby naruszać prawa lub godzić w interesy jej istotnej części, jaką są aplikanci.