Choć politycy zapewniają, że zależy im na aktywności Polaków, nie biorą pod uwagę ich głosu. Dowodzi tego los obywatelskich projektów ustaw. Do tej pory z ponad 40 takich inicjatyw uchwalono zaledwie 11. Najczęściej w bardzo zmienionej formie.
A może być jeszcze gorzej. W tej kadencji do niszczarki trafi zapewne ich rekordowa liczba. – Patrząc na los tych projektów, tracę wiarę w demokrację i państwo – mówi szef OPZZ Jan Guz. Związek zebrał w 2010 r. 270 tys. podpisów pod ustawą umożliwiającą wcześniejsze przejście na emeryturę. Przeszła ona w Sejmie dopiero pierwsze czytanie, a jeśli posłowie nie dokończą prac do końca kadencji w 2015 r., wraz z podpisami trafi na makulaturę.
Jej los podzieli też siedem innych projektów obywateli, pod którymi podpisało się aż 1,86 mln osób. Reguła jest taka, że jeśli nie uda się rozpatrzyć projektów obywatelskich do końca kadencji, automatycznie przechodzą one na kolejną. Jednak na nie więcej, niż dwie. A z 11 projektów obywatelskich znajdujących się obecnie w Sejmie osiem zostało złożonych przed ostatnimi wyborami.
Śmierć naturalna takich projektów zdarzała się już wcześniej. Jednak utrącenie aż ośmiu będzie rekordem. Z wyliczeń łódzkiego Instytutu Spraw Obywatelskich, koordynującego kampanię „Obywatele decydują", taki los spotkał dotąd 12 projektów.
Dlaczego posłowie nie spieszą się z ich rozpatrywaniem? – To często kontrowersyjne propozycje, ponadto jest nadmiar spraw do załatwienia na wczoraj – wyjaśnia Stanisław Żelichowski z PSL. Jest szefem Komisji Ochrony Środowiska, do której trafiły dwa takie projekty, m.in. zwiększający ochronę zwierząt. – Pod koniec kadencji na pewno przyspieszymy – obiecuje Piotr Zgorzelski, szef Komisji Samorządu Terytorialnego, w której tkwi kilka projektów, m.in. ułatwiający repatriację.