Dlaczego kiedy Karol Nawrocki zjada kebaba, przyjmuje się, że odnosi wizerunkowy sukces, podczas gdy Rafał Trzaskowski w podobnej sytuacji oceniany jest jako nienaturalny?
Karol Nawrocki odnajduje się w roli chłopaka z sąsiedztwa. W tym czasie Rafał Trzaskowski był w filharmonii.
Jeśli chce się wygrać wybory w Polsce, nie chodzi się do filharmonii?
Kebab kojarzy się masowo. Stał się zresztą fenomenem, który zasługuje na zbadanie. To nie bez znaczenia, że pojawił się w serialu „1670”, który jest opowieścią o współczesnym społeczeństwie polskim.
To efekt wyboru takiej, a nie innej drogi. Rafał Trzaskowski i jego sztab podkreślali, że nie jest zwykłym Polakiem, choćby dlatego, że został wychowany wśród luminarzy polskiej kultury i uczęszczał do szkoły z Michałem Żebrowskim. Zaś Karol Nawrocki i twórcy jego wizerunku od początku opowiadali o nim jako o chłopaku z sąsiedztwa. Najwyraźniej to się udało, bo wyniki exit poll drugiej tury wyborów prezydenckich pokazały pęknięcie: im wyżej w strukturze społecznej, tym prawdopodobieństwo oddania głosu na Rafała Trzaskowskiego rosło, im niżej – na Karola Nawrockiego.
Próbuję zrozumieć, jak to działa, bo wydawało mi się, że bycie autentycznym jest atutem, a filharmonia jest naturalnym środowiskiem Trzaskowskiego.
To nie teatr muzyczny. Filharmonia jest elitarna. Podobnie jak niektóre muzea, np. sztuki współczesnej, które wręcz nie chcą być dla wszystkich. To prawda, trudno znaleźć polityka, który czułby się w filharmonii lepiej niż Rafał Trzaskowski. Ale powstaje pytanie: czy powinien z niej wyjść. I nie mam na nie dobrej odpowiedzi, bo nie zawsze musi być tak, że kandydat bliższy ludowi wygrywa z tym mniej ludowym. Ale stawiając wyłącznie na patrycjuszy, nie da się wygrać. Ponieważ głosy przedstawicieli różnych klas społecznych ważą tyle samo, kandydaci wyborów optymalizują podejmowany w kampanii wysiłek, rozpoznając, gdzie mogą zdobyć ich najwięcej.