Reklama

„1670”: Rozrywka jak dożynki u Jana Pawła czy serial dla banieczki? Czy aby na pewno wszyscy Polacy są z Adamczychy

Celna satyra na współczesną Polskę w historycznym kostiumie czy raczej adamczychowska noc kabaretowa? Źródeł sukcesu produkcji Netfliksa jest kilka. Ale z tych samych powodów „1670” może okazać się przewidywalny.

Publikacja: 05.10.2025 15:51

Jędrzej Hycnar, Andrzej Kłak, Michał Sikorski, Martyna Byczkowska, Kirył Pietruczuk, Katarzyna Herma

Jędrzej Hycnar, Andrzej Kłak, Michał Sikorski, Martyna Byczkowska, Kirył Pietruczuk, Katarzyna Herman, Bartłomiej Topa, Dobromir Dymecki na przed premierą drugiego sezonu „1670” w Muzeum Historii Polski w Warszawie

Foto: PAP/Rafał Guz

```html

Z tego artykułu się dowiesz:

  • Na czym opiera się sukces serialu „1670”?
  • Dlaczego Polacy interesują się dziś historią?
  • W jaki sposób „1670” skłania do refleksji nad polskimi stereotypami i przywarami?
  • Jakie są potencjalne kontrowersje związane z przedstawieniem historycznych i religijnych tematów w serialu?

Był 9 marca 1652 r., kiedy poseł Władysław Siciński z Upity (miasteczko w Wielkim Księstwie Litewskim; jedno z miejsc akcji w „Potopie” Henryka Sienkiewicza) sprzeciwił się przedłużeniu obrad Sejmu, mówiąc „nie pozwalam” – „liberum veto” (jednak częściej korzystano z formułki „sisto activitatem” – „zawieszam aktywność”). Niecałe czterysta lat później liberum veto robi zawrotną karierę medialną, kiedy Karol Nawrocki wetuje ustawę za ustawą. „Prezydent wskrzesza najgorszy symbol naszej historii” – napisał w serwisie X Cezary Tomczyk. Umiejętność odczytania historycznych symboli nie zawiodła wiceministra obrony narodowej, gorzej z historyczną wiedzą. Prawdą jest, że liberum veto stało się jednym z symboli upadku Rzeczypospolitej, ale oznaczało coś zupełnie innego, a już na pewno nie da się tego porównać z odrzuceniem ustaw przez współczesną głowę państwa.

Reklama
Reklama

Trupy z historycznej szafy

Truchło Sicińskiego miało służyć za straszydło w karczmach. Ostatecznie poseł skończył jako „upiór” – dwa stulecia później jego zwłoki oglądał w upickim kościele m.in. Adam Mickiewicz. W 1860 r. poświęcono im reportaż w „Tygodniku Ilustrowanym”. Wszystko to opisuje w książce „Sarmatia. Czarna legenda złotego wieku” (Znak, 2025) Artur Wójcik, historyk, autor bloga „Sigillum authenticum” i prowadzący podcast „Historie arturiańskie”. Legenda w istocie jest czarna, bo jak dowodzi autor publikacji, liberum veto miało i konstruktywny wymiar, co porównuje do „przycisku alarmowego”: bywało, że zamiast awantury, następował konsensus. Liberum veto dołącza tym samym do średniowiecza, niesłusznie traktowanego przez choćby polityków jako synonim zacofania. Równie bezwiednie w debacie publicznej wykorzystywana jest fraza „Ciszej nad tą trumną”. O „Kończ waść, wstydu oszczędź” nie wspominając. Rwać włosy z głowy czy machnąć ręką? – Staram się dostrzegać w tym szansę. To dobra okazja do popularyzacji wiedzy historycznej w serwisach społecznościowych – odpowiada Artur Wójcik.

Niejeden Polak dostrzega w swoim miejscu pracy relacje jako żywo przypominające folwark. Poza tym wszystkim serial jest dobrze zrobiony

prof. Piotr Tadeusz Kwiatkowski, Instytut Nauk Społecznych Uniwersytetu SWPS w Warszawie

Reklama
Reklama

– Coraz większą uwagę zwracam w dydaktyce na popularyzację, przekonując studentów do tego, że zadaniem historyków jest tłumaczenie – w sposób odpowiedzialny – przeszłości na współczesny język. Wierzę w oparty na rozsądku i zrozumiały transfer wiedzy historycznej – z archiwum do ludzi, by uwzględnić to, co dla nich ważne. Bo mają dziś konkretne pytania do historii. I dobrze by było, aby historyk otworzył się na ich potrzeby i czuł puls kultury współczesnej. Bo nawet jeśli to mity albo pojęcia, które odkształcają się od pierwotnych znaczeń, wzbudzają zainteresowanie. W kolejnym kroku zawodowi historycy i historyczki podejmują temat. Najpierw zachęta, potem coś poważniejszego, na końcu „twarda” historia – mówi dr hab. Mateusz Wyżga, Instytut Historii i Archiwistyki Uniwersytetu Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie. Za miesiąc wyjdzie nowa książka historyka – „Polska sarmacka. Historia zwykłych ludzi” (Znak). Tytułowi Sarmaci – zdradza nam w rozmowie autor – będą w tej opowieści ówczesną klasą średnią.

A jeśli połączymy kropki pomiędzy klasą średnią a pytaniami do historii, otrzymamy serial „1670”?

Serial „1670”, czyli korpo jak folwark w Adamczysze 

W skrócie dla tych, którzy nie widzieli ani jednego odcinka: szlachcic (w tej roli Bartłomiej Ropa) z Adamczychy (wieś istnieje naprawdę, ale nie tam kręcono serial) chce zostać najsłynniejszym Janem Pawłem w polskich dziejach. Reżyserują Maciej Buchwald i Kordian Kądziela, pod scenariuszem podpisuje się Jakub Rużyłło, a produkuje – wiemy już, że będzie trzeci sezon – Netflix.

Czytaj więcej

„1670" trafił w gusta Polaków? Serial bije rekordy popularności, a widzowie pytają o „traktat 42"

– Jeśli zostałbym zapytany trzy lata temu, czy serial zgromadzi dużą publiczność, byłbym sceptyczny. Bo wydawało mi się, że wiek XVII nie był dla Polaków interesujący. Ale myliłem się. To, że powstał kolejny sezon potwierdza, że produkcja się opłaca, a więc ma swoją publiczność – opowiada prof. Piotr Tadeusz Kwiatkowski, Instytut Nauk Społecznych Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Co więc zdaniem naszego rozmówcy – socjologa, który bada pamięć zbiorową – zdecydowało o sukcesie produkcji Netfliksa? – Po pierwsze, fabuła osadzona jest w czasach zmitologizowanych, opisywanych przez Henryka Sienkiewicza w „Trylogii” i pokazanych w powszechnie znanych filmach. Po drugie, serial odpowiedział na potrzebę przebicia balonika – o Sarmatach do tej pory mówiło się albo z pobłażaniem, albo z patosem. A bohaterowie serialu są ludźmi takimi jak my – mają swoje zalety, ale też bywają śmieszni. Po trzecie, „1670” trafnie diagnozuje narodowe przywary i dostarcza nam wiedzy o sposobach myślenia, które przetrwały kolejne epoki – w krzywym zwierciadle oglądamy nas samych. Ci, którzy to potrafią, będą śmiać się sami z siebie. Niejeden Polak dostrzega w swoim miejscu pracy relacje jako żywo przypominające folwark. Poza tym wszystkim serial jest dobrze zrobiony – wylicza prof. Kwiatkowski.

Reklama
Reklama

A może jesteśmy szczególnie „rozhistoryzowanym” społeczeństwem? W 1987 r. duże i bardzo duże zainteresowanie historią deklarowało 15 proc. Polaków (CBOS), w 1996 – 21 proc. (OBOP), a w 2016 – 20 proc. (TNS Polska dla NCK). Swoją historyczną ciekawość opisuje jako średnią odpowiednio 44 proc., 43 proc. i ponownie 43 proc. Polaków. Dlaczego interesujemy się historią? W 2018 r. dla Narodowego Centrum Kultury, pracując m.in. na przywołanych wyżej sondażach, sprawdzał to właśnie prof. Kwiatkowski: dla Polaków to przeważnie kapitał kulturowy i źródło tożsamości, a rzadziej obowiązek i „nauczycielka życia”. Socjolog dopytywany przez „Rzeczpospolitą” zaznacza, że nasze potrzeby są różne. Tzw. zwrot ludowy „nie jest zjawiskiem masowym” i „dotyczy wąskich kręgów osób wyjątkowo zaangażowanych i zainteresowanych historią, historyków, publicystów, socjologów, antropologów”. Zaś zrealizowany na wysokim poziomie wojenny film historyczny wciąż znajdzie niemałą grupę widzów. Jednocześnie jest grupa odbiorców treści historycznych podążających własnymi ścieżkami, czyli zainteresowanych wydarzeniami i postaciami, o których się nie mówi. – Pokazuje to przykład gdańskiej wystawy „Nasi chłopcy” czy filmu „Biała odwaga” z 2024 r. w reżyserii Marcina Koszałki – uzupełnia prof. Kwiatkowski. – Z kolei „1670” przyciągnął tych widzów, którzy zadają sobie pytanie: „Dlaczego jesteśmy tacy, jacy jesteśmy?. I mają poczucie humoru, umieją rozmawiać o polskich sprawach z pewnym dystansem.

Czytaj więcej

Estera Flieger: „Nasi chłopcy”, nasza prowokacja, nasza histeria

Na potrzebę autoidentyfikacji zwraca uwagę również dr hab. Mateusz Wyżga: – „1670” poruszył wrażliwe strony duszy: okazało się, że jest w nas „zarodek historyczności” – chcemy się cofnąć o cztery wieki, towarzyszy nam silne poczucie, że przecież jesteśmy skądś, mamy określoną tożsamość. I w końcu zobaczyłem to, co znałem ze źródeł, choćby w księgach chrztów odkrywałem dziedzica, który trzymał do chrztu dziecko chłopa – w serialu wszyscy ze sobą rozmawiają, nie jest tak, że poszczególne stany wyłącznie się nienawidziły.

A skoro o realiach historycznych już mowa, ile cukru jest w cukrze? – To satyra na współczesność, a nie serial historyczny. Interpretuję go jako komentarz do otaczającej nas rzeczywistości. Jeśli ktoś ma zamiar uczyć się z niego historii, to nie tędy droga. Ale w tym humorze jest metoda. To prawda, że opowieść o przeszłości zdominowana jest przez elity, podczas gdy większość z nas ma korzenie chłopskie, więc „1670” jest istotnym głosem w dyskusji o zróżnicowanym społeczeństwie, którego poszczególne stany nie żyły w izolacji, bo ich światy się przenikały. Może to kompas, który wskaże historykom, co interesuje Polaków – przekonuje Artur Wójcik.

„1670” ma potencjał dzielenia – nie tylko na tych widzów, których bawi lub nie

dr Marek Troszyński, Obserwatorium Cywilizacji Cyfrowej na Uniwersytecie Civitas w Warszawie

Reklama
Reklama

Historia niewątpliwie opuściła akademię, choć w swojej popwersji wprasza się do innych gmachów – Muzeum Historii Polski zaprezentowało we wrześniu poświęconą serialowi wystawę: „Wszyscy jesteśmy z Adamczychy”. Poszczególne wątki i elementy scenografii w komentarze zaopatrzył prof. Marek Kopczyński. Czy szkoła za tymi zjawiskami nadąża? – Nasze dzieje są polityczne, ale z drugiej strony jest to historia społeczna i gospodarcza. Polacy nie lubią takiego punktu widzenia – opuszczają szkołę bez zrozumienia, że historia jest także procesem społecznym i gospodarczym. I w tym obszarze zwrot ludowy szczególnie mnie interesuje, bo uzupełnia obraz dziejów Polski utrwalony w społecznej świadomości – mówi  prof. Kwiatkowski, zaznaczając, że z takimi plusami tzw. zwrotu ludowego niekoniecznie zgodzi się osoba definiująca swoje poglądy jako prawicowe. – Inny powinien być model nauczania historii: ważniejsza od znajomości dat jest refleksja, a przede wszystkim umiejętność weryfikacji informacji – to z kolei postulat Artura Wójcika.

Adamczychowska noc kabaretowa. Dlaczego „1670” nie musi śmieszyć, może za to dzielić

Żeby nie było tak kolorowo, jak na dożynkach w Adamczysze: czy takiej opowieści o współczesnej Polsce w historycznym kostiumie można po prostu nie kupić? „1670” ma tak fanów, jak i krytyków. To prawica? Również. Ale to jednak mniej oczywiste niż humor w serialu: „Przez znaczną większość produkcji lecą więc kolejne gagi jak z nocy kabaretowej dla milenialsów z wielkich miast. Mamy korowód inteligenckich odpowiedników chłopów przebranych za baby; »1670« to »Szkło kontaktowe« dla trzydziestolatków” – jeńców w „Krytyce Politycznej” nie wziął po pierwszym sezonie publicysta ekonomiczny Kamil Fejfer. 

– Serial jednocześnie jest udany, ale czy śmieszny? Opiera się na schemacie: komizm polega na tym, że współczesne dialogi, dotyczące trzeciej dekady XXI w., są wypowiadane przez ludzi z XVII w. i przez to sprawiają wrażenie absurdalnych – ocenia dr Marek Troszyński, socjolog, Obserwatorium Cywilizacji Cyfrowej na Uniwersytecie Civitas w Warszawie.

Obraz jest nie tylko schematyczny, bo i polarny. – „1670” ma potencjał dzielenia – nie tylko na tych widzów, których bawi lub nie. Jego główne motywy – krytyka katolicyzmu, obśmiewanie Jana Pawła II czy chwały oręża polskiego (XVII wiek, husaria, od Jana Karola Chodkiewicza po Jana Sobieskiego) – są celowo kontrowersyjne. Atakuje mity, topiki, istotne elementy polskiej tożsamości – wręcz nastąpiło wyczekiwanie, kto odpowie na to z oburzeniem – uzasadnia dr Troszyński.

Czytaj więcej

Estera Flieger: Nowy wielkomiejski fetysz. Jak „Chłopki” stały się modnym gadżetem
Reklama
Reklama

I „ba-dum-tss” na finał: bańka czy masy? – Istotne jest to, gdzie serial jest dostępny. Wyprodukował go Netflix, którym straszą prawicowe media. Jednocześnie to sektor mediów skierowany do liberalnej publiczności i nie jest to przypadkowy wybór, bo platforma jest płatna. To odbiorcy oglądający w tym miejscu seriale amerykańskie, europejskie i polskie – w tym samym nurcie reprezentujące zbiór wartości liberalnych, progresywnych charakterystycznych dla Europy Zachodniej i lewicowej części społeczeństwa USA – podsumowuje w rozmowie z „Rzeczpospolitą” dr Troszyński.

Może i wszyscy są z Adamczychy, ale nie każdy musi się w niej odnaleźć.

```html

Z tego artykułu się dowiesz:

  • Na czym opiera się sukces serialu „1670”?
  • Dlaczego Polacy interesują się dziś historią?
  • W jaki sposób „1670” skłania do refleksji nad polskimi stereotypami i przywarami?
  • Jakie są potencjalne kontrowersje związane z przedstawieniem historycznych i religijnych tematów w serialu?
Pozostało jeszcze 98% artykułu

Był 9 marca 1652 r., kiedy poseł Władysław Siciński z Upity (miasteczko w Wielkim Księstwie Litewskim; jedno z miejsc akcji w „Potopie” Henryka Sienkiewicza) sprzeciwił się przedłużeniu obrad Sejmu, mówiąc „nie pozwalam” – „liberum veto” (jednak częściej korzystano z formułki „sisto activitatem” – „zawieszam aktywność”). Niecałe czterysta lat później liberum veto robi zawrotną karierę medialną, kiedy Karol Nawrocki wetuje ustawę za ustawą. „Prezydent wskrzesza najgorszy symbol naszej historii” – napisał w serwisie X Cezary Tomczyk. Umiejętność odczytania historycznych symboli nie zawiodła wiceministra obrony narodowej, gorzej z historyczną wiedzą. Prawdą jest, że liberum veto stało się jednym z symboli upadku Rzeczypospolitej, ale oznaczało coś zupełnie innego, a już na pewno nie da się tego porównać z odrzuceniem ustaw przez współczesną głowę państwa.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
/
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Policja
Nietykalna sierżant „Doris”. Drugie życie tajnej policjantki
Społeczeństwo
Państwo w państwie. Komisy poza prawem i nowy sposób na okradanie kierowców
Społeczeństwo
Kwestia alkoholu wraca na sesję Rady Warszawy. Co prezydent proponuje radnym?
Społeczeństwo
„Serce się kraje”. W środku ogródków działkowych powstanie osiedle mieszkaniowe
Warszawa
Nocna prohibicja jednak będzie. Trzaskowski ogłasza dwuetapowy plan po „aferze alkoholowej"
Reklama
Reklama