W 50. rocznicę podpisania Aktu końcowego Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, Europejska Sieć Pamięć i Solidarność zorganizowała w Helsinkach sympozjum. W jednym z paneli dyskusyjnych mówił pan o tym, że „historia jest nie tylko dla historyków”, a państwo, które nie prowadzi polityki historycznej, jest bezbronne. Istnieje związek pomiędzy polityką historyczną a bezpieczeństwem?
Wyobraźmy sobie państwo, którego elita jednogłośnie stwierdziłaby, że nie będzie prowadzić polityki historycznej. Wysłałaby w ten sposób bardzo ważny sygnał… polityczny. Bo rezygnacja z polityki jest polityką. Natomiast dyskutowałbym o samym pojęciu.
Polityka historyczna czy polityka pamięci?
„Polityka” w Polsce źle się kojarzy. W połączeniu z przymiotnikiem „historyczna” utożsamiana jest przez część opinii publicznej z propagandą. Dlatego „polityka pamięci” wydaje mi się lepszym określeniem. Lepiej komunikuje też swoje cele.
Historia w Polsce jest przedmiotem gorących dyskusji. To, że wzbudza duże emocje społeczne, oznacza, że jest istotna politycznie. A pamięci zbiorowa i indywidualna nas definiują. Państwo, które rezygnuje z nadawania kształtu dyskusji o przeszłości, oddaje pole tym, którzy nastrojami chętnie będą zarządzać z zewnątrz. Związek pomiędzy polityką pamięci a bezpieczeństwem jest dla mnie oczywisty.
Czytaj więcej
Czy Europa ponownie stanie się biernym obserwatorem wielkiej gry mocarstw? – Jako obywatele świat...
Nie jest oczywisty dla bardzo wielu historyków.
W 2021 roku Władimir Putin opublikował artykuł o tym, że Rosjanie i Ukraińcy to jeden naród. Część międzynarodowej opinii publicznej uznała, że to wyłącznie wyraz jego – zresztą dobrze już znanych – obsesji. W rzeczywistości była to zapowiedź wojny. Skoro dla naszego sąsiada historia jest częścią arsenału, to dla nas nie może być wyłącznie zdjęciem w albumie rodzinnym. Musimy wyposażyć się w narzędzia, przy pomocy których odpowiemy na atak.