– Kiedy wpadliśmy na pomysł zwołania dziecięcego parlamentu, pojawiło się pytanie, gdzie zorganizować sesję. Rzuciłam wtedy: w Sejmie. Gdy ktoś powiedział, że to niemożliwe, odparłam, że wszystko jest możliwe – wspomina działaczka społeczna Janina Ochojska. To ona ze współpracownikami z Polskiej Akcji Humanitarnej wymyśliła w 1994 r. sejm dzieci i młodzieży. Od tej pory pomysł zapożyczyło kilka innych państw, ?m.in. Francja, Portugalia i Wielka Brytania, a w Polsce ?1 czerwca odbędzie się jubileuszowa 20. sesja (raz, w 1999 r. sejmu nie zwołano).
Z tej okazji młodzi parlamentarzyści chcą zwiększyć swój wpływ na bieżącą politykę. – Proponujemy przedłużenie kadencji naszego sejmu po to, by spotykać się częściej niż raz do roku. Chcielibyśmy też powoływania młodzieżowych rad w każdej gminie – mówi 16-letnia Marta Wójtych z wielkopolskiej Gołańczy, która jest jednym z marszałków dziecięcego sejmu.
Jakie są na to szanse? Dziecięcy parlament nie ma mocy ustawodawczej. Jednak niejednokrotnie prezentował już rozwiązania, które później kopiowali dorośli politycy.
Sprzeciw wobec wojny
– Pomysł zwołania 20 lat temu sejmu dzieci i młodzieży wiązał się z wojną w Bośni i Hercegowinie. Uznaliśmy, że to, czym jest wojna, najlepiej uświadomią społeczeństwu najmłodsi – opowiada Janina Ochojska.
Dziecko chcące zostać posłem musiało nadesłać wypracowanie na jeden z trzech tematów związanych z konfliktami zbrojnymi. Jeden z nich brzmiał: „Co by było, gdyby w moim kraju była wojna". – Dostaliśmy 8,5 tys. prac, z czego wybraliśmy 460. Tylu właśnie posłów zasiada w dorosłym Sejmie. Najlepsze wypracowania zostały odczytane na forum parlamentu – wspomina Ochojska.