Początek dwudziestego pierwszego wieku. Głęboka syryjska prowincja. Na długo przed pierwszymi symptomami zbliżającej się rewolucji. Choć tu i ówdzie widać było przydrożne plakaty z członkami klanu Assadów pomazane czarnym sprayem. Dwaj z nich to już historia. Tata, Hafez, zmarł przed kilkoma laty na zawał podczas rozmowy z premierem Libanu, a starszy brat prezydenta, Basil, niedoszły sukcesor ojca rozbił się podczas szalonego rajdu na lotnisko w Damaszku. Baszar jest więc jedynym żywym liderem na plakatach, ale bryzgi czarnego sprayu świadczą, że niektórzy, mimo że pozuje na liberała, mają go już dość. W istocie, za takie akcje sprayem za czasów jego ojca trafiało się do kazamatów syryjskiej bezpieki.
Ale już wtedy było inaczej, coś jakby odwilż. Nikt nie przejmował się pomazanymi plakatami, a na ulicach Damaszku rozkwitał biznes. Byłem w Syrii wiosną, więc cały kraj kąpał się w słońcu i optymizmie. Czyżby reżim zyskiwał ludzkie oblicze? Czyżby wspaniałe syryjskie zabytki otwierały się dla szerszej fali turystów? Bardzo chciałem w to wierzyć, bo Syria, jak naprawdę niewiele państw na świecie, ma niekończący się katalog zabytków. Z czasów Sumeru, faraonów, Aleksandra. Wypalone stolice hellenistycznych Seleucydów, bizantyjskie opuszczone miasta w prowincji Aleppo, Palmira, pałace Umajjadów, zamki krzyżowców i asasynów. Damaszek i Aleppo. Wielkie nowoczesne metropolie o legendarnej historii. Nie potrafię uwolnić pamięci od ich orientalnych zapachów, unikalnej atmosfery, czaru. I ludzi, pełnych wigoru, uśmiechniętych, dumnych ze swojego kraju i jego wspaniałych tradycji. Szczególnie mocno zostały mi w pamięci urocze twarze kilkunastu dziewczyn z Latakii, które wraz ze szkolną wycieczką trafiły do bazyliki Szymona Stylity dokładnie tego samego dnia, kiedy robiliśmy tam z moim towarzyszem podróży serię zdjęć.
Qalaat Semaan to arabska nazwa tego wzgórza ruin, na którym Szymon Słupnik postawił niegdyś wysoki kamień, a potem rozpoczął swoją praktykę pokutnika i anachorety. Z czasem słup Szymona uległ podwyższeniu, a po jego śmierci Bizantyjczycy wybudowali wokół uświęconej konstrukcji wielką bazylikę. Czas obszedł się z nią nie najgorzej. Mimo że zapadł się drewniany dach, wyblakły polichromie, po bazylice zostały niemal nienaruszone mury, resztki ołtarzy, a nawet cokół zwieńczony obłym kamieniem, pozostałość po miejscu umartwień Stylity.
Przez lata Qalaat Semaan był wielką atrakcją turystyczną regionu Aleppo, popularną zwłaszcza wśród syryjskich chrześcijan, dla których kult Stylity to wciąż żywa tradycja. Właśnie tam poznaliśmy i fotografowaliśmy te wesołe dziewczyny z Latakii. Otwarte na świat i nowoczesność. Ciekawe Zachodu i naszego stylu życia. Łamanym angielskim pytały o nasze szkoły, kościoły i rodziny. Dopytywały o szczegóły najnowszej europejskiej mody i ceny w sklepach. Pamiętam światło w ich oczach, łagodną ufność wobec świata, jaką ma się zwykle w wieku kilkunastu lat.
Co z tego zostało, kiedy przez ten świat przewaliła się wojna? Wydarzyła się raptem kilka lat później, zanim tamte dzieci weszły w prawdziwą dorosłość. Bombardowane miasta i mordowani cywile. Zmasakrowane jak nasza Warszawa Aleppo, bombardowane przez Baszara i Rosjan z nieuchwytnych helikopterów. Brutalnie krwawa śmierć, dotykająca na równi kobiet i dzieci z walczącymi z bronią w ręku bojowcami. Wspaniała, kwitnąca Syria zamieniona w gigantyczną, zdehumanizowaną ruinę. I setki tysięcy biednych, żebrzących o prawo do życia uchodźców. Patrząc na nich, zawsze podświadomie szukam twarzy tamtych dziewczyn z Qalaat Semaan. I odczuwam fizyczny ból, widząc choćby ślady podobieństwa. Jakoś wciąż nie mogę się pogodzić z wyrokami losu, który z taką łatwością gubi granicę między ludzką niewinnością i krwawą ofiarą. Co się z nimi dzieje? Czy żyją? Czym sobie zasłużyły na tę potworną masakrę ich kraju i młodości.