List o salonowych frajerach

„Liberalny inteligent” musi choćby milcząco aprobować status quo. W przeciwnym razie powinien się zdobyć na zrewidowanie „pryncypiów” i podważyć nieomylność swych Autorytetów

Publikacja: 09.01.2009 22:40

List o salonowych frajerach

Foto: Rzeczpospolita

[i]Rafałowi Kalukinowi[/i]

[b]skomentuj na blogu [link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2009/01/09/list-o-salonowych-frajerach/]blog.rp.pl/ziemkiewicz[/link][/b]

Starszym przypomnę, młodszym opowiem, jak w czasach zwycięskiej walki o zbudowanie w Polsce socjalizmu wyglądała odbywana od czasu do czasu dyskusja w łonie partii. Rozpoczynał ją głos jakiegoś młodego działacza, który trzy czwarte swojej wypowiedzi poświęcał zapewnieniom, że choć zamierza tu trochę krytykować, to jednak będzie to czynił wyłącznie z pozycji pozytywnych, albowiem od wrogów partii odcina się zdecydowanie, uznaje słuszność pryncypiów, nienaruszalność sojuszów i w ogóle, i tak dalej. Ale, stwierdzał, odprawiwszy cały wiernopoddańczy rytuał, mimo niewątpliwej słuszności, partia nie dociera do mas. Młodzież na przykład nie daje się porwać. Ba, wyśmiewa się nawet. Idzie na lep propagandy wrogich ośrodków i my, młodzi działacze, mamy wielkie problemy z wytłumaczeniem rówieśnikom linii naszej partii. Więc być może partia popełnia jednak jakiś błąd, może nie docenia, że młodzi myślą dziś inaczej niż kiedyś, i coś by trzeba zmienić…

Potem na jeden lub kilka takich głosów odpowiadał któryś z głównych ideologów, chwaląc partyjną młodzież, że zabiera głos i dyskutuje, bo zadaniem młodych jest pytać, nawet jeśli czasem trochę błądzą. Po czym uspokajał młodych towarzyszy, że partia jest przecież awangardą klas pracujących i jako taka nie może z nimi nie mieć dobrego kontaktu, że dywersyjne działania wrogów skazane są na klęskę i że zwycięstwo partii jest oczywiste i coraz oczywistsze. Ale, oczywiście, dobrze, że młodzi towarzysze krytykują, bo krytyka jest nam potrzebna, żeby jeszcze lepiej pracować i jeszcze lepiej docierać do mas.

[srodtytul]Odpowiedź zatroskanym[/srodtytul]

Jak mi Bóg miły, nic nie przesadzam, że taką właśnie dyskusję, niemal co do frazy, zafundowała na święta sobie i swoim czytelnikom michnikowszczyzna. Najpierw Rafał Kalukin opublikował pompatyczny „List do starszych kolegów”, poświęcony w trzech czwartych zapewnieniom, że autor nie ma wątpliwości co do generalnej słuszności, że jest oczywiście przeciwko lustracji i za III RP, a w jednej czwartej stwierdzeniu, że słowa Michnika nie porywają już młodzieży, i że przy różnych prywatnych okazjach autor spotyka się z lekceważącym stosunkiem młodej inteligencji do autorytetów. Pyta w związku z tym, czy nie czas uznać, że popełniono pewne błędy, nie dotrzymano kroku duchowi czasów, i jakoś się w tym duchu zmienić.

Odpowiedział Kalukinowi tekstem jeszcze obszerniejszym sam Michnik, mniej więcej w tym sensie, że formacja, którą obaj reprezentują, dobrze się przysłużyła Polsce i demokracji, że może Unia Wolności popełniła pewne błędy, ale straciła wyborców nie przez te błędy, ale dlatego, że była partią ludzi bezinteresownych, uczciwych, po prostu za dobrych na takie społeczeństwo. Przypomniał, że zagrożenia dla demokracji nie minęły, i trzeba się nadal przeciwstawiać, a z duchem czasów to bez przesady. Słowem, że troska Kalukina jest bezpodstawna, bo jest dobrze. Niemniej, choć jest dobrze, to dobrze, że Kalukin ma odwagę pytać, czy aby nie jest nie tak dobrze.

Może mniej bym boki zrywał, gdyby była to pierwsza taka dyskusja. Ale nie jest. Przypominam sobie – zwróciłem uwagę, bo rzecz mnie dotyczyła – w jaki sposób zareagował na moją „Michnikowszczyznę” młody salonowiec z „Tygodnika Powszechnego”. Oczywiście, zjechał mnie pryncypialnie, wykazał, że książka napisana jest z wrogich pozycji, i w ogóle odrobił lekcję jak należy – ale z jakichś powodów wykazał przy tym zatroskanie, że ta niesłuszna i wroga książka trafia jednak do przekonania młodym ludziom, ci bowiem Michnika nie rozumieją, nie cenią, żyją w innym świecie, i może należy się tu zastanowić, czy nie popełnia on jakiegoś błędu. I tu miał mniej szczęścia niż Kalukin, prawdopodobnie po prostu dlatego, że za wcześnie wyskoczył przed szereg. W kilku kolejnych numerach oburzeni tygodnikowi geronci, z panią Hennelową na czele, dosłownie wgnietli młodego redaktora i jego wątpliwości w glebę za pomocą sprawdzonych argumentów, iż Michnik jest wielki, nieomylny i siedział w więzieniu.

[srodtytul]Koniec bezprzymiotnikowej inteligencji[/srodtytul]

Coś się jednak od tego czasu zmieniło. Zarówno Kalukin, jak i odpowiadający mu Michnik, używają nazwy na określenie swego kręgu: „liberalna inteligencja”. Jeszcze niedawno byłoby to nie do pomyślenia. Warszawsko-krakowskie towarzystwo wzajemnej adoracji było, we własnym przekonaniu, inteligencją po prostu. Jedyną i bezprzymiotnikową. Nazwa „liberalna inteligencja” sugeruje, że inteligencja – jakaś inna, dajmy na to konserwatywna – istnieje także poza salonem.

Pada więc oto niepostrzeżenie jedno z fundamentalnych dla fenomenu michnikowszczyzny uroszczeń. Już nie czuje się ona jedyną elitą, do której przynależność jest po prostu „kwestią smaku” (przy podmienieniu herbertowskiej pogardy dla „szpiclów, katów, tchórzy” michnikową pogardą dla mających odmienne poglądy) i z osobnikami poza którą pozostającymi nie tylko się nie dyskutuje, ale wręcz nie podaje się im ręki. Teraz widzi się już ona tylko jako część szeroko rozumianej polskiej inteligencji. To milowy krok do znormalnienia. Jeszcze parę lat i może dojdzie do tego, że z niektórymi przedstawicielami – przyjmijmy to określenie – „liberalnej inteligencji” zacznie być możliwy merytoryczny, pożyteczny dla debaty publicznej spór.

Czy kimś takim stanie się nękany wątpliwościami (zakładam, że szczerymi) redaktor Kalukin? Oczywiście, życzyłbym mu. Choć, mówiąc bez żadnej ironii, szczerze współczuję i jemu, i wielu podobnym, którzy w michnikowszczyznę zainwestowali swą energię, zdolności oraz dobre imię nie z przyczyn życiorysowo-towarzyskich, ale po prostu z naiwnej wiary. Problem ich bowiem, o czym jeszcze nie wiedzą, nie polega na tym, co zaczęło Kalukina uwierać. Czyli nie na tym, mówiąc najogólniej, że nie mają wiele do powiedzenia swoim rówieśnikom, którzy na przykład rozbijają sobie nosy o bariery strzegące atrakcyjnych zawodów przed napływem niespokrewnionych i nieprotegowanych potencjalnych konkurentów do łatwych pieniędzy, jakie się tam dzięki owym barierom zarabia. Że kiedy ludzie młodzi uświadamiają sobie rygory kraju sitw i reglamentowanego sukcesu, gdy są blokowani w karierach przez feudalne układy nauki, kiedy jako przedsiębiorcy padają ofiarami wymuszeń urzędniczych, kiedy jako prości obywatele zmuszeni są okupywać łapówkami uzyskiwanie zgód czy pozwoleń budowlanych, słowem, kiedy zaczynają rozumieć niedogodności życia w państwie urządzonym według gwarantującego grupowe przywileje dilu w Magdalence – to co im może powiedzieć Kalukin? Że jego środowisko potępia morderców Narutowicza i twardo broni demokracji oraz agentów SB?

[srodtytul]Pułapka mniejszego zła[/srodtytul]

Nie, wbrew pozorom nie w tym problem Kalukina, że nie ma w takiej sytuacji do powiedzenia nic. Jest gorzej. On właśnie musi mówić, że tak jest dobrze. Że samowola sitw to godziwa cena za powstrzymanie największego z zagrożeń, jakim były rządy nienawiści. Nienawiści, która chciała dekomunizować, rozbijać układy i która biła w uświęcone środowiskowe hierarchie. Niechby nawet rządzili złodzieje i gangsterzy, to i tak lepsze, niż miałaby dojść do władzy „czarnosecinna” prawica.

Taka bowiem jest pułapka, którą na siebie zastawiła „liberalna inteligencja” – pułapka, w której „starszym kolegom” Kalukina wygodnie, ale ludziom w jego wieku uniemożliwiająca rozwój, oznaczająca po prostu konieczność wyłączenia najpierw mózgu, a potem sumienia, co wielu przychodzi łatwo, ale może nie wszystkim.

Ta pułapka nie jest zresztą niczym nowym. Nie przypadkiem szydzę tu sobie z potępienia dla morderców Narutowicza, które tyle miejsca zajęło w telewizyjnej audiencji udzielonej swego czasu przez Michnika Lisowi. Michnikowszczyzna wpędziła się w podobny ślepy zaułek jak przedwojenna formacja, do której tak lubi się odwoływać. Formacja, która pięknie mówiła o wolności, sprawiedliwości i innych wartościach, ale w praktyce wspierała Kostka Biernackiego i nieprawości Berezy Kartuskiej. Gadanie gadaniem, ale trzeba było popierać władzę, nawet w największych jej świństwach, bo ta władza cenzurowała i trzymała w więzieniach „demony nacjonalizmu”. W gębie Woltery i Żeromskie, a przy stoliku Prystory i „Blocie Pierackie”. (Osobna sprawa, jak się potem ta szkoła nieprzesadnie poważnego traktowania wyznawanych wartości przydała „liberalnej inteligencji” w kolaboracji ze stalinizmem, by wspomnieć Tuwima czy Słonimskiego).

[srodtytul]Coraz trudniej się zgadzać[/srodtytul]

Rok rządów PO daje przedsmak tego, co może „liberalny inteligent”. Może pastwić się nad Kaczorami, pisać płomienne odezwy przeciwko nacjonalizmowi, populizmowi i nietolerancji. Może też sobie niezobowiązująco pogęgać o wyznawanych – werbalnie – wartościach. A poza tym musi, czy to milcząco, czy aktywnie, aprobować status quo. Rządzą Polską sitwy? Nie ma sprawiedliwości? Lepiej o tym milczeć, niż, zauważając, szkodzić demokracji. A jeśli i demokracja, jak to już widać, jest przez coraz bardziej zdemoralizowaną sondażami partię władzy niszczona, zwłaszcza na szczeblu samorządów, z których ongiś michnikowszczyzna była tak dumna? To i o tym lepiej milczeć. I nawet nie dlatego, że przecież na potknięcia tej władzy czekają straszliwi Kaczyńscy, choć to dla salonu ważki argument.

Przede wszystkim dlatego, że aby przeciwstawić się złu, trzeba by się zdobyć na zrewidowanie „pryncypiów”. Przyznać, że próba zbudowania uczciwego, demokratycznego i wolnorynkowego państwa za pomocą dilu gwarantującego komunistom nienaruszalność przywilejów była z gruntu chybiona, że transakcja „władza za pieniądze” wynikała z naiwności, bo obdarowani pieniędzmi komuniści łatwo sobie władzę odkupili, że przyzwolenie na kradzież pierwszego miliona oznaczało, że ukradzione zostaną również następne… Trzeba by przyznać rację oponentom w paru zamierzchłych sprawach, podważyć nieomylność swych autorytetów.

To oczywiście musiałoby się spotkać z ostrym potraktowaniem potencjalnego dysydenta przez owe autorytety, które dobrze wiedzą, że gdy raz pozwolą na kwestionowanie jakiejkolwiek części konstytuującego ich pozycję mitu, to szybko spruje się on całkiem.

Nie dziwię się, że Kalukina zbiera lęk przed podjęciem takich wyzwań i że pisze do „starszych kolegów” list niby to w duchu buntu, w istocie zaś z rozpaczliwym: Wymyślcie coś! Poradźcie! Bo zgadzać się z wami coraz trudniej, a nie zgodzić się – strach! Adam Michnik pochylił się, uspokoił: jest dobrze, idziemy jedynie słuszną drogą, słuchajcie nas dalej. Ciekawe, na jak długo to młodemu pokoleniu salonu wystarczy?

[i]Rafałowi Kalukinowi[/i]

[b]skomentuj na blogu [link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2009/01/09/list-o-salonowych-frajerach/]blog.rp.pl/ziemkiewicz[/link][/b]

Pozostało jeszcze 99% artykułu
Plus Minus
„The Outrun”: Wiatr gwiżdże w butelce
Plus Minus
„Star Wars: The Deckbuilding Game – Clone Wars”: Rozbuduj talię Klonów
Plus Minus
„Polska na odwyku”: Winko i wóda
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Michał Gulczyński: Celebracja życia
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego