Jak mi Bóg miły, nic nie przesadzam, że taką właśnie dyskusję, niemal co do frazy, zafundowała na święta sobie i swoim czytelnikom michnikowszczyzna. Najpierw Rafał Kalukin opublikował pompatyczny „List do starszych kolegów”, poświęcony w trzech czwartych zapewnieniom, że autor nie ma wątpliwości co do generalnej słuszności, że jest oczywiście przeciwko lustracji i za III RP, a w jednej czwartej stwierdzeniu, że słowa Michnika nie porywają już młodzieży, i że przy różnych prywatnych okazjach autor spotyka się z lekceważącym stosunkiem młodej inteligencji do autorytetów. Pyta w związku z tym, czy nie czas uznać, że popełniono pewne błędy, nie dotrzymano kroku duchowi czasów, i jakoś się w tym duchu zmienić.
Odpowiedział Kalukinowi tekstem jeszcze obszerniejszym sam Michnik, mniej więcej w tym sensie, że formacja, którą obaj reprezentują, dobrze się przysłużyła Polsce i demokracji, że może Unia Wolności popełniła pewne błędy, ale straciła wyborców nie przez te błędy, ale dlatego, że była partią ludzi bezinteresownych, uczciwych, po prostu za dobrych na takie społeczeństwo. Przypomniał, że zagrożenia dla demokracji nie minęły, i trzeba się nadal przeciwstawiać, a z duchem czasów to bez przesady. Słowem, że troska Kalukina jest bezpodstawna, bo jest dobrze. Niemniej, choć jest dobrze, to dobrze, że Kalukin ma odwagę pytać, czy aby nie jest nie tak dobrze.
Może mniej bym boki zrywał, gdyby była to pierwsza taka dyskusja. Ale nie jest. Przypominam sobie – zwróciłem uwagę, bo rzecz mnie dotyczyła – w jaki sposób zareagował na moją „Michnikowszczyznę” młody salonowiec z „Tygodnika Powszechnego”. Oczywiście, zjechał mnie pryncypialnie, wykazał, że książka napisana jest z wrogich pozycji, i w ogóle odrobił lekcję jak należy – ale z jakichś powodów wykazał przy tym zatroskanie, że ta niesłuszna i wroga książka trafia jednak do przekonania młodym ludziom, ci bowiem Michnika nie rozumieją, nie cenią, żyją w innym świecie, i może należy się tu zastanowić, czy nie popełnia on jakiegoś błędu. I tu miał mniej szczęścia niż Kalukin, prawdopodobnie po prostu dlatego, że za wcześnie wyskoczył przed szereg. W kilku kolejnych numerach oburzeni tygodnikowi geronci, z panią Hennelową na czele, dosłownie wgnietli młodego redaktora i jego wątpliwości w glebę za pomocą sprawdzonych argumentów, iż Michnik jest wielki, nieomylny i siedział w więzieniu.
[srodtytul]Koniec bezprzymiotnikowej inteligencji[/srodtytul]
Coś się jednak od tego czasu zmieniło. Zarówno Kalukin, jak i odpowiadający mu Michnik, używają nazwy na określenie swego kręgu: „liberalna inteligencja”. Jeszcze niedawno byłoby to nie do pomyślenia. Warszawsko-krakowskie towarzystwo wzajemnej adoracji było, we własnym przekonaniu, inteligencją po prostu. Jedyną i bezprzymiotnikową. Nazwa „liberalna inteligencja” sugeruje, że inteligencja – jakaś inna, dajmy na to konserwatywna – istnieje także poza salonem.
Pada więc oto niepostrzeżenie jedno z fundamentalnych dla fenomenu michnikowszczyzny uroszczeń. Już nie czuje się ona jedyną elitą, do której przynależność jest po prostu „kwestią smaku” (przy podmienieniu herbertowskiej pogardy dla „szpiclów, katów, tchórzy” michnikową pogardą dla mających odmienne poglądy) i z osobnikami poza którą pozostającymi nie tylko się nie dyskutuje, ale wręcz nie podaje się im ręki. Teraz widzi się już ona tylko jako część szeroko rozumianej polskiej inteligencji. To milowy krok do znormalnienia. Jeszcze parę lat i może dojdzie do tego, że z niektórymi przedstawicielami – przyjmijmy to określenie – „liberalnej inteligencji” zacznie być możliwy merytoryczny, pożyteczny dla debaty publicznej spór.