Andrew Cooper (Jon Hamm) stracił wszystko. Dwa lata wcześniej rozwiódł się z żoną, która zdradziła go z kumplem. Kobieta przejęła dom i dzieci, a on teraz wyleciał z pracy, bo poszedł do łóżka z koleżanką z firmy, w związku z czym w funduszach hedgingowych jest już spalony.
Żeby jednak nie było – rzeczone „wszystko” w jego przypadku, człowieka należącego do jednego procenta, to nie to samo, co dla reszty populacji. Wciąż jeździ wypasionym maserati. Wszak co by znajomi i sąsiedzi powiedzieli, gdyby przesiadł się do czegoś tańszego? Sęk w tym, że pieniądze z konta znikają w zastraszającym tempie, a wydatków wcale nie ubywa. Facet, który przez lata nie musiał się o to martwić, podejmuje kroki, by nie wylądować teraz na bruku (lub – nie daj Boże – w kawalerce). Postanawia więc okradać okolicę, a łupy upłynniać w nowojorskim lombardzie. Ma z czego wybierać. Nieruchomości chodzą tu za ośmiocyfrowe kwoty. Co mogłoby pójść nie tak?