W sumie i jednym, i drugim chodzi o to samo. W formacji jest niewiele nowych pomysłów, rzeczowej dyskusji. Zamiast tego ciągle konferencje, PR-owskie sztuczki i pokazywanie się w mediach.
– Tusk mówi, że pietruszka kosztuje 3,50 zł. Kalita zwołuje konferencję i Napieralski mówi na niej, że powinna kosztować 2,50 zł. I to wszystko, co robią – żali się jeden ze zwolenników starego Sojuszu. Zdaniem starych Napieralski jest jeszcze zielony, niewiele potrafi, ciągle – według nich – powinien być szeregowym posłem i się uczyć.
– No, jaki on i jego koledzy mają potencjał intelektualny w porównaniu z innymi socjaldemokracjami zachodnimi? Na przykład SPD? To także wina starszych towarzyszy, że nie zadbali o to, by wysyłać ich na staże, na podglądanie innych kolegów – opowiada jeden z działaczy. – Na razie ich działania są strasznie miałkie. Kluczowe pytanie brzmi: czy oni mają tego świadomość? Czy też uważają, że zjedli wszystkie rozumy i są najlepsi? A czasami wygląda na to drugie.
Inny z obserwatorów Sojuszu dodaje, że Napieralski nie jest człowiekiem ideowym. Kończył politologię na Uniwersytecie Szczecińskim tak samo jak Sławomir Nitras czy Joachim Brudziński: – Myślę, że można by ich było spokojnie pozamieniać partiami i nic wielkiego by się nie stało – dodaje.
[srodtytul]6[/srodtytul]
Jeden z działaczy kontestujących politykę Napieralskiego zwraca uwagę, że SLD od 2004 roku do dziś dostaje mniej więcej tyle samo głosów – 1 mln 900 tys. W przeszłości było inaczej, od 1991 do 2001 roku SLD skoczył z 11 procent na ponad 40! I to był prawdziwy sukces.
Z czego wynikał? Zdaniem naszego rozmówcy z tego, że Sojusz był partią otwartą. Miał mocną, wielobarwną ekipę: Kwaśniewski, Miller, Oleksy, Borowski, Janik, Szmajdziński, Kaczmarek, Piechota. Oni się nie kochali, ale szli razem i doszli na szczyt.
Dzisiejsza szarość SLD jest tym bardziej widoczna, że lewica w katastrofie smoleńskiej straciła wyjątkowo ważnych polityków. Zginęli Jolanta Szymanek-Deresz, Izabela Jaruga-Nowacka i Jerzy Szmajdziński.
– Oni nie byli z plastiku. Jak na przykład Jaruga mówiła o sprawach społecznych, to się jej słuchało. Bardzo by się teraz przydali – opowiada poseł SLD.
W dodatku na orbitę „europejską” wypadł Wojciech Olejniczak, dawny rywal Napieralskiego. Niby nikt mu nie mówi, że nie może wrócić do Warszawy, ale obecni szefowie partii najchętniej widzieliby go odpowiedzialnego za elektorat wiejski.
Ludzie Napieralskiego przyznają, że ich kontakty z inną ważną postacią lewicy, Sławomirem Sierakowskim, są ograniczone: „Od kiedy założył kawiarnię Nowy Wspaniały Świat, gra wyłącznie na siebie, interesują go granty, stypendia i kiedyś partia, którą ma ponoć założyć. Ale nie założy. Partia to nie knajpa, on się nie zna na partiach”.
Chyba nic nie będzie także ze współpracy z Januszem Palikotem, który płynie w stronę lewicy: „Palikot? Stosujemy wobec niego politykę miłości. Kochamy go tak, że zakochamy go na śmierć. Nie będzie się liczył”.
– Napieralski nie rozumie jednego: bardzo trudno wejść samotnie na Mount Everest. Ktoś się potknie, komuś trzeba podać rękę, pomagać sobie. Kiedy jesteś już na szczycie, to OK. Miejsca jest mało, ktoś musi spaść. Tymczasem szczyt ledwie zarysował się na horyzoncie, a on już kosi ludzi, stawia na jedną opcję – opowiada polityk Sojuszu.
[srodtytul]7[/srodtytul]
„Dyskoteka techno” działa jednak dość sprawnie. Ciągłe konferencje prasowe mają sens, bo jest gwarancja, że zawsze pokażą je kanały telewizji publicznej opanowane przez lewicę.
Dziennikarz (absolutnie nie prawicowy), który w zeszłym roku pracował w TVP Info: – Byłem w szoku, ile razy w ciągu dnia na antenie wymieniane było nazwisko Napieralskiego. Wystarczyło, że chrząknął, i to wchodziło do programu, obowiązkowa kamera na każdej konferencji SLD. Było to kabaretowe, bo notowania Sojuszu nie uzasadniały dawania im aż tyle miejsca.
Wpływy Sojuszu rozciągają się też na telewizyjną Dwójkę. Tam Małgorzata Napieralska, żona przewodniczącego, radzi widzom, jak zrobić śledzia z sałatką ziemniaczaną, i występuje jako gość z celebrytami, takimi jak Kora Jackowska, Mariusz Pudzianowski czy Katarzyna Figura. Dyrektorem Dwójki jest Rafał Rastawicki, bliski współpracownik Roberta Kwiatkowskiego z czasów jego prezesury. Napieralski nie ukrywa, że ma stały kontakt z Kwiatkowskim, ceni jego wiedzę i doświadczenie.
Sojuszu jest tak dużo w telewizjach, że nawet niektórzy politycy lewicy mają poczucie, iż taka sytuacja jest zwykłym obciachem.
– Ładnie rozprowadziliście się w mediach! – rzuciliśmy w tym tygodniu do polityka SLD skonfliktowanego z Napieralskim. – To nie moja grupa, nie mam z tym nic wspólnego! – oburzył się nie na żarty.
Absurdy zaszły daleko. Dziennikarz mediów publicznych: – Czasami robi się tzw. zbiorówki. To znaczy po kolei politycy różnych opcji wypowiadają się na jakiś temat. Z doświadczenia wynika, że do pokłóconego z Napieralskim Wojciecha Olejniczaka nie ma po co chodzić, bo i tak potem jego wypowiedź nie pójdzie na antenę. Zapis? Nie wiem. Może po prostu autocenzura samych reporterów.
Jarosław Sellin, były członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, dziś poseł PiS: – Media są w rękach doświadczonych ludzi związanych z Sojuszem, którzy bez trudu kiwają tych wysłanych przez Platformę.
W tle pojawia się ciągle nazwisko Włodzimierza Czarzastego, słynnego niegdyś sekretarza Krajowej Rady. Sam Napieralski odżegnuje się od kontaktów z nim i twierdzi, że od dawna ze sobą nie rozmawiali. – A muszą rozmawiać? Czarzasty jest przyjacielem Kwiatkowskiego. Nie ukrywa swych ambicji, wpływów, recenzuje media publiczne. Jest ważną postacią medialnych układów, w których tkwi Sojusz – opowiada Sellin.
[srodtytul]8[/srodtytul]
W kuluarach sejmowych widać ekscytację. Politycy SLD umawiają się na wódkę z ludźmi z PO i „luźno” oraz „teoretycznie” rozważają układanki koalicyjne możliwe po najbliższych wyborach. Wszyscy są zgodni, że lewica powinna nadal zyskiwać poparcie wyborców i prestiż u konkurencji.
W Sojuszu są głosy, że pchanie się do koalicji z Platformą jest błędem. – Trzeba budować drużynę, program i walczyć o całą pulę w następnych latach. Tym bardziej że kolejny rząd będzie działał w skrajnie trudnych warunkach. Konieczne będą cięcia, bolesne reformy – odpowiada zwolennik spokojnego budowania siły SLD. Ale to chyba głosy mniejszości.
Partyjni działacze są w stanie wybaczyć wiele Napieralskiemu. To, że nie jest tak „głęboki” jak „starzy towarzysze”, to, że twardo rządzi partią, że idee zamienił w dyskotekę oraz że słucha ambitnych trzydziestolatków.
Wybaczają, bo za czasów Napieralskiego pojawiła się szansa na powrót do władzy. Sam przewodniczący – przynajmniej oficjalnie – namawia do powściągliwości: – Jasne, że każda partia chce władzy. Po to się jest w polityce, żeby rządzić, a nie być w opozycji. Ale ja chłodzę nastroje.
– To w końcu odnieśliście jakiś sukces czy nie? – spytaliśmy jednego z polityków kontestujących kurs Napieralskiego.
Szeroko się uśmiechnął i odparł: – Nieustające pasmo sukcesów, kochamy się, chodzimy razem do dyskoteki!