Piotr Gursztyn o wewnętrznych walkach w PO

Czy Tusk będzie mógł ostatecznie rozprawić się z dawnym przyjacielem czy raczej Schetyna zbierze nową armię i przyjdzie po głowę Tuska – to zależy od wyniku wyborczego PO

Publikacja: 12.02.2011 00:03

Piotr Gursztyn o wewnętrznych walkach w PO

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

Środa 2 lutego 2011 roku to jeden z najważniejszych dni w dziesięcioletniej historii Platformy Obywatelskiej. Wtedy odbył się słynny już zarząd partii i Grzegorz Schetyna usłyszał od Donalda Tuska jasną aluzję, że może podzielić los tych wszystkich polityków PO, którzy kwestionowali jego przywództwo. Czyli znaleźć się poza Platformą – jak Maciej Płażyński, Andrzej Olechowski, Zyta Gilowska, Paweł Piskorski, Jan Rokita. Ostra tyrada Tuska została wsparta gwałtowną krytyką ze strony kilku prominentnych polityków PO, którzy nie krępowali się w wylewaniu wszystkich swoich prawdziwych i wymyślonych naprędce pretensji pod adresem Schetyny.

Relacje są dość zgodne. Marszałek Sejmu był zaskoczony kanonadą. Można być pewnym, że spektakl był wyreżyserowany, a głosy rozpisane na role – choć ci, którzy atakowali, temu zaprzeczają.

Formalny powód ataku jest znany: słowa Grzegorza Schetyny o tym, że reakcja premiera na raport MAK była spóźniona. – Dzień wcześniej Donald wygrał sejmową debatę w tej sprawie. Dlaczego Schetyna nie wyjawił swoich wątpliwości wcześniej? Zrobił to celowo – mówi jeden z przeciwników marszałka Sejmu.

– Kto ci to, Grzesiu, wymyślił? – pytał na zarządzie Andrzej Biernat, szef regionu łódzkiego i prawa ręka Cezarego Grabarczyka. Czyli lidera „spółdzielni” – porozumienia kilkunastu platformerskich baronów, którzy z błogosławieństwem Tuska zabrali się do niszczenia Schetyny i jego frakcji. Biernat, zadając to pytanie, wbijał wzrok w Rafała Grupińskiego, szefa wielkopolskiej Platformy, od lat najbliższego współpracownika Schetyny. Człowieka uważanego za „mózg” frakcji marszałka Sejmu.

Grupiński w oczach ludzi ze „spółdzielni” wyrasta na złego ducha. To on ma być autorem demonicznego planu wymierzonego w przewodniczącego partii. „Spółdzielnia” wierzy, że przez słowa Schetyny o reakcji na raport MAK Platforma straciła kilkanaście procent poparcia. I że Schetyna gra nadal na osłabienie notowań partii, aby potem całą winę zrzucić na Tuska. Bo przecież on jako lider odpowiada za kondycję ugrupowania.

[srodtytul]Gra o piątki[/srodtytul]

Jest zresztą zabawne, że oskarżają Schetynę o to samo, co zarzucają Zbigniewowi Ziobrze jego przeciwnicy z PiS. Ziobro też rzekomo dąży do podważenia przywództwa Jarosława Kaczyńskiego przez dywersję wymierzoną w notowania PiS. – To bzdura. Nikomu w PO nie opłaca się osłabiać notowań, bo osłabiamy własne szanse na ponowne rządy. A chyba lepiej być w partii rządzącej niż opozycyjnej – zarzeka się poseł z otoczenia Schetyny. Odbija przy tym piłeczkę, twierdząc, że wina za gorsze notowania PO spada na Grabarczyka i bałagan na kolei.

Gra idzie o to: jak duży będzie klub PO po jesiennych wyborach i jakie będą proporcje między ludźmi wiernymi Tuskowi a frakcją Schetyny. Jest już bardzo nerwowo, bo wielu szeregowych posłów czuje, że maleją ich szanse na reelekcję. Na najlepsze miejsca mają być wpisani ministrowie, panie z parytetu, a ostatnio rozeszła się pogłoska, że szukani są celebryci spoza polityki. Na dodatek notowania wskazują, że wynik nie będzie lepszy niż w 2007 roku. – Sądzę, że dostaną najwyżej 30 proc. – ocenia poseł koalicyjnego PSL Janusz Piechociński. Czyli o 12 proc. mniej.

Stąd bój o układanie „piątek”, czyli pierwszych miejsc na listach. Schetynie zależy na tym, aby układanie trwało jak najdłużej. Tuskowi, aby jak najkrócej, bo wtedy Schetynie nie wystarczy czasu na dopisywanie swoich ludzi. Stąd zwolennicy marszałka mówią dziennikarzom, że listy będą układane do końca lata, przeciwnicy, że do końca marca. – Przeczołgując Grzegorza, Donald wysłał sygnał partii, że to on ma długopis, a nie Schetyna – mówi współpracownik marszałka. Partia szybko zrozumiała. – Kilka miesięcy temu mieliśmy przewagę w strukturach, teraz Donald znów wszystko trzyma. Przynajmniej do wyborów – ubolewa nasz rozmówca.

Stąd tym większe zaskoczenie Schetyny. Po pierwsze, uważał, że sprawa słów o MAK była załatwiona. Rozmawiał wcześniej o tym z Tuskiem – po czym obaj publicznie zapewniali, że wszystko zostało wyjaśnione. Po drugie, był zajęty walką o „piątki”, gdy „spółdzielnia” opracowywała scenariusz zarządu. A po trzecie, miało być ostro, ale z powodu układania „piątek”, a nie rozliczania wypowiedzi sprzed dwóch tygodni. – Do końca wydzwaniał do Bożenny Bukiewicz (szefowej lubuskiej PO) w sprawie list. Ta nie odbierała – opowiada z satysfakcją jeden ze „spółdzielców”. A na zarządzie Bukiewicz, do niedawna zaliczana do sojuszników Schetyny, przyłączyła się do chóru krytyków.

Trudno się dziwić, że Schetyna był wstrząśnięty. Od razu po zarządzie mówił: – Donald może mnie opieprzać, Hanka (Gronkiewicz-Waltz – red.) też, Ewa Kopacz – trudno, ale też. Ale inni?

Ci inni to szefowie regionów, ale w platformerskiej lidze zajmujący miejsca o wiele pozycji niżej niż Schetyna. Upokorzeniem dla marszałka były tyrady ze strony opolskiego barona Leszka Korzeniowskiego czy młodego barona z Białegostoku Damiana Raczkowskiego, który miał go oskarżać o fałszowanie wyników wewnętrznych wyborów w regionie.

Jeszcze kilka tygodni temu ci ludzie nie ośmieliliby się wystąpić przeciw budzącemu respekt Grzegorzowi „Zniszczę Cię” Schetynie. To, że tak postąpili, jest najlepszym dowodem na roszadę wewnątrz PO. – Posłowie mają kredyty. Boją się, że ich nie spłacą, gdy nie dostaną się do Sejmu. Dlatego ich tracimy – mówi współpracownik Schetyny. I pociesza się, że, gdy tylko się dostaną do następnego Sejmu, to wrócą do marszałka. Wygląda na to, że w PO powstała kategoria posłów, których można nazwać „kryptoschetynowcami”. – Słyszałem głosy, że teraz muszą zrobić wszystko, by wejść do Sejmu, ale i tak wolą Schetynę od Tuska. Bo jest bardziej przewidywalny i lojalny – opowiada jeden z posłów PSL.

„Spółdzielnia” uważa, że odwrót od Schetyny to trwałe zjawisko. – W czasie ostatniego zarządu nie zobaczyłem armii Grzegorza. Broniły go tylko trzy osoby, z czego tylko jedna na twardo – mówi jeden z liderów „spółdzielni”. – Schetyna jest poraniony, ale przeżył – ripostuje jego stronnik. Na razie marszałek wyjechał na urlop. – Po powrocie wróci do akcji. Albo metodą konfrontacyjną, albo ugodową – dopowiada nasz rozmówca.

[srodtytul]Lokalne wojenki[/srodtytul]

Konflikt na osi Tusk – Schetyna uporządkował wszystkie drobniejsze wojenki w Platformie. Nawet na poziomie regionów ludzie walczący o lokalne interesy zaczęli widzieć się jako stronnicy Tuska lub Schetyny. Widać to np. w Kujawsko-Pomorskiem, gdzie rywalizują dwaj ambitni młodzi posłowie – szef regionu Tomasz Lenz i aspirujący do tej roli Paweł Olszewski. Gdy pierwszy dołączył do „spółdzielni”, to drugi do Schetyny. W Małopolsce dominują platformerscy konserwatyści, o których kiedyś sądzono, że stworzą jedną frakcję. Nisza ekologiczna okazała się jednak zbyt płytka, aby pomieścić wszystkich. Więc Jarosław Gowin znalazł się w obozie Schetyny, a Ireneusz Raś (szef regionu) w „spółdzielni”. W Wielkopolsce szefem regionu został niedawno Rafał Grupiński. Zdetronizowany Waldy Dzikowski, choć wcześniej nie lubił się zbytnio z Tuskiem, zaczął odwoływać się do przewodniczącego i schronił się pod skrzydła „spółdzielni”.

Kilka miesięcy temu zdarzały się jeszcze podziały w poprzek głównej wojny. Gowin poparł Damiana Raczkowskiego w staraniach o szefostwo regionu podlaskiego przeciw związanemu ze Schetyną Robertowi Tyszkiewiczowi. Bo Raczkowski ma konserwatywne poglądy. Wtedy była to mała lokalna wojenka, więc nie kłóciło się to z ogólną lojalnością wobec Schetyny. Dziś Gowin przestał wspierać Raczkowskiego, bo konflikt tak się zaostrzył, że konieczne stały się jednoznaczne deklaracje.

W ramach wojny między gigantami baronowie próbują załatwiać swoje porachunki. Grupa współpracowników Grupińskiego wpadła na pomysł, aby pozbyć się regionalnego rywala – czyli Dzikowskiego – i wystawić go w wyborach do Senatu. Zważywszy na fakt, że po zmianie ordynacji na jednomandatową senackie wybory stają się swoistą ruletką, nie dziwne, że Dzikowskiemu nie uśmiechała się ta perspektywa. Nie czekał bezczynnie i po sukcesie Henryka Stokłosy w wyborach uzupełniających do Senatu zaczął głośno pytać, kto odpowiada za to, że PO straciła tam mandat senatorski. Odpowiedź, jak można się domyślić, powinna być jedna: szef regionu, czyli Grupiński.

Zsyłka do Senatu grozi też Gowinowi. Na jego dotychczasowe miejsce, czyli jedynkę na poselskiej liście w Krakowie, czyha Ireneusz Raś. Gowin broni się tym, że to jego okręg, gdzie miał znakomite wyniki. Raś atakuje, że jedynka należy się jemu jako szefowi regionu. Dorzuca, że Gowin, jako konserwatysta, powinien poprawić wyniki PO w popierającym PiS okręgu nowosądeckim. Albo powalczyć o miejsce w Senacie. Rasia wsparł rzecznik rządu Paweł Graś, który w radiu stwierdził, że Senat to doskonałe miejsce dla takich „proreformatorskich osobowości”. To jawna uszczypliwość, bo właśnie Gowin w wielu wypowiedziach mówił, że rząd Tuska powinien zabrać się za trudne reformy. – A wie pan, jak Donald reaguje, gdy słyszy słowo „reformy”? Wściekły syczy „Reformy? A jakie konkretnie?” – tłumaczy jeden ze „spółdzielców”.

Słowom Grasia pikanterii dodaje fakt, że rzecznik rządu jest jednym z ostatnich partyjnych polityków w najbliższym otoczeniu premiera, przez to jego łącznikiem z partią. Reszta to eksperci i PR-owcy. To właśnie Graś był jednym z głównych uczestników spotkania w Zakopanem we wrześniu zeszłego roku. Tam spotkała się „spółdzielnia”, aby omówić taktykę walki ze Schetyną o miejsca w zarządzie partii. Dziś widać, że tamtejsze ustalenia miały podwójny skutek. Pierwszy jest taki, że istotnie marszałek Sejmu nie ma większości w zarządzie PO. Drugi – „spółdzielnia” policzyła własne siły. I chyba zaczęła w nie wierzyć. Wcześniej bowiem była tylko doraźnym porozumieniem grupy ambitnych baronów, których łączyło głównie to, że obrazili się na Schetynę.

[srodtytul]Odwrócenie sojuszy[/srodtytul]

Cofnijmy się o kilka lat. Co takiego stało się, że Tusk poróżnił się ze Schetyną? Przecież, cytując premiera, byli i nadal są jak jedna pięść. – Jeżeli się z nim na coś umówię, śpię spokojnie, wiem, że nie zawiedzie – opowiadał premier o Schetynie w książce „Donald Tusk. Droga do władzy”. Mówił to już po wygranych wyborach. Złośliwy paradoks polega na tym, że dziś Schetyna dzieli los tych, których pomagał Tuskowi usunąć z partii. Wystarczy wspomnieć, że Pawła Piskorskiego osądzał sąd koleżeński kierowany przez osławionego senatora Ludwiczuka, bliskiego współpracownika marszałka Sejmu.

I gdy na środowym zarządzie Schetyna próbował wypomnieć Tuskowi wycinanie konkurentów, usłyszał zdecydowaną ripostę. – Wiesz, Grzegorz, zarzucać mi, że to ja wyrzuciłem Janka (Rokitę – red.) to trochę niemoralne – odpowiedział mu Tusk.

Zaczęło się psuć kilka miesięcy po wyborach. Najpierw Schetyna nie bronił zbyt zażarcie Tuska za „podróż życia” do Peru – o co miała pretensje sama pani premierowa. Potem ukazało się kilka artykułów o kulisach pracy Kancelarii Premiera. I tak składało się, że najmniej kompetentni byli ludzie od Tuska i że sytuację ratuje tylko czujne oko wicepremiera. – Grzegorz zrobił numer z wicepremierem. Sam to ogłosił bez uzgodnienia i zmusił Tuska do zaakceptowania tego. Czara przelała się mimo lat znajomości. Tusk uświadomił sobie, że Schetyna chce mu ukraść partię. Po czym wyskoczyła wykreowana przez Mariusza Kamińskiego afera hazardowa, która pozwoliła uderzyć w Schetynę – mówił pięć miesięcy temu w wywiadzie dla „Rz” Janusz Palikot. Wprawdzie to zajadły wróg Schetyny, ale wtedy obaj już wiedzieli, że są na celowniku Tuska. i Palikot zaczął oględniej mówić o swym dawnym przeciwniku (a pamiętajmy, że wcześniej mówił o krwi i spermie na twarzy Schetyny, niewątpliwie korzystając co najmniej z pobłażliwości Tuska).

Afera hazardowa rzeczywiście stała się przełomem. Schetyna przestał być wicepremierem. Razem z nim odszedł z Kancelarii Grupiński, a także prawa ręka Tuska, dziś minister u prezydenta Sławomir Nowak. Brutalne rozstanie na każdym z nich wywarło głębokie piętno. Grupińskiego cała Platforma podejrzewa, że judzi Schetynę przeciw Tuskowi, aby mścić się za tamto upokorzenie. Nawet Nowak, który wcześniej mówił, że Tusk jest przywódcą tkniętym palcem bożym, zaczął narzekać na brutalne potraktowanie. Wprawdzie nadal bliżej mu do Tuska niż Schetyny czy nawet prezydenta Komorowskiego, ale często pozwala sobie na krytyczne uwagi wobec szefa rządu. – Błędy, błędy, błędy – powiedział ostatnio do polityków lewicy, z którymi na jednym z balów dyskutował o działaniach rządu Tuska.

Dla pełnego obrazu dorzućmy tu postać Jana Krzysztofa Bieleckiego, który namawiał wówczas Tuska do pozbycia się Schetyny. To oraz ogromny wpływ, który JKB wywiera na PDT (czyli według partyjnego żargonu premiera Donalda Tuska), jest przyczyną otwarcia kolejnego frontu: Bielecki kontra duża część partii.

Schetyna nie siedział bezczynnie w Sejmie. Najpierw jako szef klubu, potem jak marszałek Sejmu pracowicie zabiegał o wpływy w partii. Jeździł do najmniejszych miejscowości, co członkowie partii nazwali „Tour de Schetyna”. Sukcesem było zdominowanie władz klubu parlamentarnego.

Drugim zaś bliska współpraca z prezydentem. Dzięki Bronisławowi Komorowskiemu Schetyna został marszałkiem Sejmu. Wiadomo bowiem, że bardzo chętna była Ewa Kopacz. Wspierał ją w tym premier.

Komorowskiemu bliżej dziś do Schetyny. Z drugiej strony woli nie psuć sobie relacji z szefem rządu. Choć wyraża się o nim z przekąsem. – Donald nie potrafi pogodzić się z tym, że jego kolega został prezydentem – rzekł raz Komorowski do swoich współpracowników.

Ale jest też reakcja przeciw Schetynie. Rok temu, kilka miesięcy przed kongresem PO zaczęli zwąchiwać się ci wszyscy, którym nie odpowiadała hegemonia marszałka. Liderem nowej grupy został minister infrastruktury Cezary Grabarczyk. Do tej pory partyjny outsider – nielubiany i nieszanowany przez Tuska, autor rebelii klubu parlamentarnego przeciw Tuskowi i Schetynie, gdy ci w 2006 roku chcieli narzucić Zbigniewa Chlebowskiego jako szefa. Ale Grabarczyk był jeszcze bardziej sekowany przez Schetynę, który wiele razy namawiał Tuska, by ten wyrzucił go z rządu. Odwrócenie sojuszy pasowało obu stronom. Tusk przy pomocy „spółdzielni” przejął zarząd.

[srodtytul]Belmondo i śmieciarze[/srodtytul]

Walka o zarząd toczyła się latem ubiegłego roku. Hermetyczna do tej pory Platforma się rozszczelniła. Obie strony zaczęły „futrować” media (określenie Schetyny oznaczające stałe dostarczanie zaprzyjaźnionym dziennikarzom informacji kompromitujących konkurentów). – To Grzegorz złamał zasadę, że brudy pierzemy u siebie – zarzuca prominentny „spółdzielca”. Ten argument podziela sam Tusk. Na zarządzie 2 lutego premier straszył swoich baronów tym, że zna redaktorów naczelnych, a ci donoszą mu, który polityk co powiedział jego dziennikarzom.

– Druga strona nie jest święta – odpowiadają „schetynowcy”. I też mówią prawdę. „Spółdzielnia” i najbliżsi współpracownicy Tuska bardzo chętnie zrelacjonowali przebieg niekorzystnego dla Schetyny zarządu. Zasypywali też dziennikarzy ploteczkami np. o tym, że Schetyna szykuje pucz przeciw Tuskowi. A premierem w tym planie ma zostać Gowin. Albo że Schetyna i Gowin jeszcze przed wyborami wylecą z partii.

Bijąc się o pozycję i listy wyborcze, politycy Platformy przekroczyli niebezpieczną granicę. Jeszcze latem, gdy spierali się o kształt zarządu, wzajemne ataki nosiły charakter stricte polityczny. Gdy „nadawali” na siebie mediom, zarzuty nie miały osobistego charakteru. Teraz jest inaczej – widać, że obie strony przestały siebie po ludzku lubić. – Stosunki się popsuły. Mówimy sobie jeszcze „dzień dobry”, ale już nie rozmawiamy – opowiada jeden z antagonistów.

„Ten rudy” – tak o Tusku w wąskim gronie mawia Schetyna. Czasem dodaje do tego mocniejsze słowo. Wypowiadany z drwiną pseudonim Grabarczyka „Belmondo” także nie jest komplementem. – Tusk też nie jest zbyt delikatny. Nawet o swoich mówi źle. „Spółdzielnię” nazywa śmieciarzami – dopowiada współpracownik marszałka.

„Schetyna poraniony, ale nie zabity” – przypomnijmy słowa jego zwolennika. Plan jest prosty: wejść najsilniejszą grupą do przyszłego parlamentu i na nowo zacząć grę. Schetynie kibicują mniejsze partie: SLD, PJN, także PSL. – Ze Schetyną lepiej się rozmawia – mówią wszyscy. Mają z tego korzyści. Marszałek Sejmu nie blokuje ich projektów. Wspiera te, które zdają mu się korzystne – jak np. PJN-owskie projekty uderzające w finanse partyjne i sposoby prowadzenia kampanii wyborczych. O zadowoleniu z rozmów ze Schetyną („bo konkretne”) mówił też kilka razy swoim posłom lider SLD Grzegorz Napieralski.

Stąd Schetyna ma kibiców. A pojedynek z przewodniczącym własnej partii rozstrzygnie się najprawdopodobniej w przyszłej kadencji. Wtedy Tusk będzie mógł ostatecznie rozprawić z dawnym przyjacielem. Potem zaś zabrać się za coraz silniejszego Grabarczyka. Możliwy jest też drugi scenariusz: w następnym parlamencie Schetyna zbierze nową armię i przyjdzie po głowę Tuska. Wszystko zależy od wyniku wyborczego PO – im niższy, tym gorzej dla Tuska.

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał