Poprzednie wydanie „Plusa Minusa" przyniosło dwa materiały poświęcone mojej książce na temat inwigilacji środowiska „Tygodnika Powszechnego" przez Służbę Bezpieczeństwa. Chętnie odniósłbym się do tego, co jest rzeczową polemiką z moimi ocenami. Proszę jednak czytelników o wybaczenie. Jeszcze nie teraz. Problem polega na tym, że w obu tych tekstach aż roi się od przeinaczeń. Czuję się jak bohater dowcipu o informacji Radia Erewan o złodzieju zegarków, muszę więc najpierw wytłumaczyć, że nie jestem złodziejem zegarków.
Recenzja pióra Henryka Woźniakowskiego („Cena zmagania") w wielu miejscach wprowadza czytelników w błąd. Woźniakowski pisze, że IPN przyjął zamówienie „Tygodnika" na napisanie książki i dalej: „powstał nawet zespół autorów, lecz z jakichś przyczyn – zapewne z racji zmiany priorytetów badawczych – instytut nie podjął jego realizacji". Było – niestety – inaczej i prezes SIW Znak o tym wie, informowałem go o tym kilkakrotnie. Nie chodziło o żadne zmiany „priorytetów badawczych", tylko o trywialny brak ludzi skłonnych podjąć się tego zadania.
A powody owego powszechnego braku zapału do zajmowania się tym tematem łatwo zrozumiemy, kiedy uświadomimy sobie, że jeden z członków naszego trzyosobowego zespołu wycofał się na skutek presji środowiska. W istocie środowisko patrzyło na tę pracę bardzo niechętnym okiem. W efekcie zostałem w tej pracy sam, miałem więc do wykonania zadanie pierwotnie przewidziane dla trzech osób. Zatem zakres przeprowadzonej kwerendy jest faktycznie mniejszy od pierwotnych zamierzeń, ale dobrze byłoby nie przemilczać przyczyn zaistnienia tej sytuacji.
Nie wszystko z UB
Kwerenda dla „Ceny przetrwania?" jest co prawda mniejsza, niż planowano, ale nie da się utrzymać twierdzenia, że praca jest oparta „niemal wyłącznie na jednym rodzaju źródeł", tzn. na dokumentach Służby Bezpieczeństwa. Te źródła są szeroko konfrontowane przede wszystkim z tekstami drukowanymi na łamach „Tygodnika" w czasach, o których opowiadają dokumenty tajnej policji PRL. Woźniakowski radykalizuje swój – i tak już wypaczony – sąd – gdy pisze, że rozdziały pierwszy i drugi, będące „autorską wizją sytuacji środowiska »TP« w PRL (...) nie sięgają do źródeł innych niż archiwa służb". Czyżby? Zadałem sobie trud przeanalizowania charakteru przypisów do tych rozdziałów. Co się okazało? Na 170 przypisów aż 100 nie dotyczy w żaden sposób akt SB. Są w nich odwołania między innymi do tekstów z „TP", literatury przedmiotu, dokumentów z Archiwum Państwowego w Krakowie i z archiwum Jerzego Turowicza.
Gdyby policzyć wszystkie teksty z „TP" przywołane w książce, dałoby to prawdopodobnie około 100 pozycji. Nie liczyłem tego całościowo, ale mam wrażenie, że proporcjonalny udział poszczególnych rodzajów źródeł w całej książce przedstawia się w przybliżeniu tak: 70 procent – źródła UB/ KBP/ SB; 20 procent – teksty z „TP", 10 procent – pozostałe.
Woźniakowski twierdzi, że nie informuję czytelników o różnicach politycznych i ideowych pomiędzy środowiskiem „Tygodnika" a PAX. To nieprawda. Piszę bowiem: „Niekiedy ta afirmacja [ustroju – RG] szła dość daleko, chociaż nigdy tak daleko, jak tego chciały władze, ani tak daleko, jak to było w przypadku PAX, skądinąd także niewyrzekającego się swojego chrześcijańskiego światopoglądu" (s. 43). Albo: „Stosunek środowiska »Tygodnika Powszechnego« do PAX był zdecydowanie niechętny, co łatwo zrozumieć, bo to PAX-owi partia dała w 1953 r. »Tygodnik« odebrany grupie Turowicza".
Albo: „Przecież trudno znaleźć na tamtej scenie politycznej zjawisko bardziej jednoznacznego oportunizmu. Można powiedzieć, że PAX był (wyjąwszy lata 1980 – 1981) niezawodnym przyjacielem partii. Nie wykazywał politycznej niesubordynacji, owszem rozwijał swoją doktrynę »wieloświatopoglądowości«, ale ona nie przekreślała pełnego podporządkowania dyrektywom płynącym z KC PZPR" (s. 85).