Obecne kłopoty UE to wynik braku szybkich decyzji

Z Markiem Leonardem rozmawia Anna Słojewska

Publikacja: 10.12.2011 00:01

Fot. ECFR

Fot. ECFR

Foto: Archiwum

Obecny kryzys to koniec projektu europejskiego czy szansa na wzmocnienie Unii?



Po to, żeby kryzys stał się szansą, potrzeba politycznego przywództwa. Różne scenariusze są możliwe: większa integracja, w różnych kształtach i rozmiarach, lub rozpad, również o różnej skali. Ale jedno jest pewne: Europa po tym kryzysie nie będzie taka jak przed nim. Jedna sprawa to ogromne koszty (w pierwszym roku 10 tys. euro na mieszkańca bardziej zadłużonych krajów i 7 tys. euro na Niemca), druga to konsekwencje polityczne. One są poważniejsze. Euro jest flagowym projektem europejskim i jeśli poniesie on fiasko, wiarygodność Europy na świecie poważnie ucierpi. Płacimy bardzo wysoką cenę za to, że Europa nie jest w stanie podjąć decyzji. Przecież sytuacja budżetowa strefy euro jest znacznie lepsza niż Wielkiej Brytanii, USA czy Japonii. A Japonia jest w stanie pożyczyć pieniądze za cenę zaledwie 1 procenta, podczas gdy niektóre europejskie kraje płacą po 7 czy 8 proc.



Czy z perspektywy dzisiejszego kryzysu można powiedzieć, że nie warto było wprowadzać euro? Nie mówię tylko o kryzysie gospodarczym, bo ten pewnie i tak by nastąpił z wielu powodów. Ale gdyby nie euro, to ten kryzys nie byłby zagrożeniem samych podstaw UE.



Jeśli Europa chce być ważnym graczem na scenie światowej, musi być potęgą gospodarczą. Posiadanie globalnej waluty jest dla niej kluczowe. Zawsze byłem zwolennikiem euro, ciągle sądzę, że to wielki projekt o niezwykłym znaczeniu historycznym. Ale musimy zmierzyć się z rzeczywistością. Wspólna waluta wymaga wspólnego budżetu i politycznej woli podtrzymywania jej. Podstawowe pytanie jest takie: czy te warunki zostaną spełnione. Jeśli euro wyjdzie z tego kryzysu, to będzie znacznie mocniejsze. Oczywiście nie należy lekceważyć poważnych zagrożeń. Ale jeśli politycy podejmą właściwe i odważne decyzje, to Europa może wyjść z obecnej sytuacji mocniejsza.

Skoro mówimy o kluczowych decyzjach politycznych, to jak pan ocenia dzisiejszych europejskich przywódców? Słychać głosy, że nie radzą sobie z wyzwaniami. I gdyby na czele niemieckiego rządu stał dziś tak przywiązany do idei europejskiej Helmut Kohl, to sytuacja nie wymknęłaby się spod kontroli.

Nie wiem, czy problemem jest akurat brak Helmuta Kohla. Ale z pewnością mamy do czynienia z kryzysem politycznym i niemożnością podejmowania decyzji. Przez ostatnie lata przywódcy oddali pole urzędnikom, dyskusje były apolityczne. Górę wzięli technokraci. W efekcie pojawił się populizm, antyeuropejskie nastawienia a la Thatcher. Mamy Prawdziwych Finów, Geerta Wildersa w Holandii, Marine Le Pen we Francji czy słowacką Partię Solidarności i Wolności. Europa doszła do tego, że rządy tylko akceptują podsuwane im przez technokratów rozwiązania. Pytanie, czy Europa jest w stanie się z tego wyzwolić i zacząć znów mówić językiem politycznym.

Polski minister finansów mówił, że bez skutecznych pomysłów na kryzys może nam nawet grozić wojna. To figura retoryczna czy faktyczne niebezpieczeństwo?

Nie powiedziałbym, że grozi nam wojna. Ale na pewno istnieje realne niebezpieczeństwo utracenia dekady w sensie gospodarczym. I to może prowadzić do wzrostu zachowań ksenofobicznych, populistycznych. Nie potrzebujemy od razu wojny, żeby mówić o dużym niebezpieczeństwie społecznym i politycznym. Już te napięcia między ratowanymi i ratującymi wyrządziły wiele szkody idei europejskiej solidarności. Kluczowe dla mnie jest znalezienie paneuropejskiego rozwiązania na dzisiejszy kryzys. Musimy zdać sobie sprawę z tego, że jesteśmy wszyscy małymi europejskimi krajami i będziemy musieli stawić czoło wielkim potęgom, jak Chiny, Indie i oczywiście USA. Grozi nam marginalizacja. Trzeba myśleć w dłuższej perspektywie. Niesłychanie niebezpieczne wydaje mi się to, przed czym zresztą ostrzega Polska: Europa dwóch prędkości. Czyli strefa euro szukająca szybkiego rozwiązania swoich problemów poprzez zamknięcie się w gronie 17 państw i faktyczne rozmontowanie Unii Europejskiej. W dłuższym okresie takie podejście oznacza marginalizację Europy. Kraje bez wspólnej waluty muszą mieć swój głos i swoje miejsce we wspólnym europejskim projekcie.

Marek Leonard, dyrektor European Council on Foreign Relations, autor książki „Why Europe Will Run the 21st Century".

Obecny kryzys to koniec projektu europejskiego czy szansa na wzmocnienie Unii?

Po to, żeby kryzys stał się szansą, potrzeba politycznego przywództwa. Różne scenariusze są możliwe: większa integracja, w różnych kształtach i rozmiarach, lub rozpad, również o różnej skali. Ale jedno jest pewne: Europa po tym kryzysie nie będzie taka jak przed nim. Jedna sprawa to ogromne koszty (w pierwszym roku 10 tys. euro na mieszkańca bardziej zadłużonych krajów i 7 tys. euro na Niemca), druga to konsekwencje polityczne. One są poważniejsze. Euro jest flagowym projektem europejskim i jeśli poniesie on fiasko, wiarygodność Europy na świecie poważnie ucierpi. Płacimy bardzo wysoką cenę za to, że Europa nie jest w stanie podjąć decyzji. Przecież sytuacja budżetowa strefy euro jest znacznie lepsza niż Wielkiej Brytanii, USA czy Japonii. A Japonia jest w stanie pożyczyć pieniądze za cenę zaledwie 1 procenta, podczas gdy niektóre europejskie kraje płacą po 7 czy 8 proc.

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał