Wojna” („Warfare”) zaczyna się jak sequel „Pięknej pracy” Claire Denis. W finale tamtego francuskiego arcydzieła żołnierz wydalony z Legii Cudzoziemskiej zatracał się w tańcu do eurodance’owego bangiera „The Rhythm of the Night”. Tańczył do utraty sił, wiedząc, że nic lepszego niż armia, wspólnota męskich ciał i dusz, już go w życiu nie spotka. Alex Garland jakby podejmuje rytm tamtej piosenki i wbija nas w fotel osłupiającym otwarciem „Warfare”. Oddział uzbrojonych po zęby żołnierzy gapi się w mały telewizor, na którym leci widoeklip do „Call on Me” Erica Prydza. Kto raz widział ten teledysk, nigdy go nie pomyli z żadnym innym: niby zajęcia aerobiku, poruszanie ścięgien, naprężanie mięśni, zwykłe cardio w sportowym strojach, ale wszystko ewidentnie ocieka seksem.
Chłopaki w mundurach Navy SEALs gapią się jak zaczarowani w ten „trening”, wybuchy śmiechu i salwy oklasków; wszyscy, niczym jeden organizm, coraz bardziej żywiołowo reagują – nucą, bujają się na boki i robią wygibasy. Przecież na irackich ulicach kobiety widują tylko w burkach. Ale już nawet nie chodzi o erotykę – ta scena to czyste kino, filmowe płynne złoto. Chwila beztroski, głupkowatej radości z życia, zdrowia, młodości. Pierwszy i ostatni taki moment, więcej podobnych w fascynującym filmie Garlanda nie uświadczymy.
Był „Jarhead: Żołnierz piechoty morskiej” czy „The Hurt Locker: W pułapce wojny”. Alex Garland w „Wojnie” znalazł swój sposób na pokazanie walk w Iraku
Szybkie cięcie, teraz panuje mrok i cisza. Jeszcze nóżka po „Call on Me” dyga, uśmiech nie zszedł z twarzy, a żołnierze poddawani są coraz większej presji. Tak samo i my, widzowie. Struna napięcia jest wciąż dokręcana, czekamy na moment, kiedy w końcu pęknie. Ci sami faceci, którzy przed chwilą cieszyli się jak dzieciaki, ruszają na rekonesans w jakimś przypadkowym irackim mieście. I nawet jeśli w napisach po czołówce twórcy precyzują, że to miasto to Ramadi, to i tak nie ma to znaczenia dla tego, co zaraz zobaczymy.
Czytaj więcej
Zrealizowany w niemieckim studiu Babelsberg „Fenicki układ” Wesa Andersona to parada gwiazd z Ben...
Oddział w środku nocy prowadzi rozpoznanie dzielnicy. Do świtu zajmą budynek mieszkalny, gdzie rozłożą stanowiska snajperskie. Problem w tym, że robią przy tym potworny hałas i następnego dnia tylko wypatrują ataku irackich partyzantów. Ofensywa w końcu następuje, oddział trafia pod ogień kałasznikowów, granatów i wyrzutni rakiet, odpowiadając oczywiście całą swoją nowoczesną machiną wojenną.