W pierwszych scenach „13 dni do wakacji” bezdomny mężczyzna układa się na ławce w parku, gdzie chce przespać noc. Nagle słyszy melodię gwizdaną przez kogoś w pobliżu. Podnosi głowę. W pewnej odległości stoi postać w masce przedstawiającej odwróconą głowę kobiety. Nad ranem policjanci ogradzają linami miejsce zbrodni. W radiowozie siedzi przestraszony szesnastolatek. Śledczy krzyczy. Skąd wziął się w tym parku? Dlaczego dotykał trupa?
W następnym ujęciu dziewczyna robi zakupy, rozmawia przez komórkę. Chata ma być wolna, więc zaprasza swojego chłopaka na weekend.
I wreszcie nowoczesny, zamożny dom w podwarszawskim Konstancinie, otoczony zadbanym ogrodem, z basenem. Ojciec wyjeżdża właśnie w podróż służbową. Je śniadanie z dziećmi. Dziewczyna i chłopiec z poprzednich scen, nawet przy stole nie mogą powstrzymać się od złośliwości wobec siebie.
Potem już trwa przyjęcie. Młodzi ludzie są w coraz lepszych nastrojach. Ale noc przynosi zaskoczenia. W domu opadają rolety, nawalają zabezpieczenia i system alarmowy. Nie można otworzyć bramy. Wszystkie telefony zostały zniszczone. Nie działa Internet. Nie żyje pies. Potem zaczynają ginąć ludzie. Po kolei. Dom spływa krwią. W tle słychać cicho wygwizdywaną melodię.