Materialiści” zabierają nas do świata, w którym partnera bądź partnerkę dobiera się jak towar w supermarkecie. Musi być wysoki, nie może być gruba, musi lubić psy, nie może mieć dzieci – lista pożądanych cech obejmuje zarówno wygląd, jak i osobowość, przez co rozpościera się od rasy po poglądy polityczne. Lucy (Dakota Johnson) odhacza kolejne wymogi swoich klientów i klientek niczym filtry na Tinderze. Jako swatka nie ma sobie równych, choć sama pozostaje zatwardziałą singielką. Nie do końca wierzy w miłość, a swój zawód porównuje do pracy w agencji ubezpieczeniowej bądź kostnicy. Cyniczne podejście do związków musi przepracować jak w komedii romantycznej Hallmarka, tylko bez tej całej kiczowatej otoczki.
Katalizatorem przewartościowań w życiu Lucy staje się jednorożec – Harry (Pedro Pascal), facet 10/10 pod względem fizycznym i materialnym. Gdy główna bohaterka flirtuje z nim na ślubie klientki, znikąd pojawia się jej były, John (Chris Evans), którego zostawiła, bo w rocznicę stać go było, żeby zabrać ją co najwyżej na kebaba. Zdając sobie sprawę, że komedia romantyczna ma w swój profil wpisaną naiwność, Celine Song mnoży naciągane zbiegi okoliczności. Nigdy nie przekracza przy tym granicy wiarygodności. Klisze tendencyjnej fabuły o trójkącie miłosnym, z kobietą rozdartą między dwoma mężczyznami, podaje delikatnie i z wyczuciem nastroju. Nie zrywa więc gwałtownie z umownością gatunku, tylko wznosi ją na nowy poziom.
„Materialiści”. Zwiastun filmu Celine Song
„Materialiści” gardzą czarno-białymi podziałami. Lubują się w szarości. Z tego względu uszlachetnianie konwencji dokonuje się poprzez subtelność i niuanse. Harry nie jest groteskowo złym kapitaluchem, a John nie okazuje się przerysowanym poczciwcem. Obaj są znacznie bardziej skomplikowanymi postaciami – machają nam przed nosem czerwonymi i zielonymi flagami. Walka symbolizowanych przez nich wartości, w której stawką jest serce Lucy, odbywa się bez gatunkowej przesady. Celine Song nie rezygnuje przez to z estetyzacji, bo spogląda na Nowy Jork z sympatią Woody’ego Allena, a nawet zabiera nas na obrzeża metropolii, aby bohaterowie mogli porozmawiać w romantycznej scenerii. Zamiast wymuszać w ten sposób emocjonalne uniesienia, jedynie je wzmacnia. Film swoją największą siłę czerpie bowiem z błyskotliwych dialogów. Z ekranu słowa padają bez przerwy, ale w żadnym wypadku nie mamy do czynienia z produkcją przegadaną. Każde zdanie jest precyzyjne jak strzała amora – trafia prosto w serce.