A dlaczego nie postawiliście na Suchocką, wylansowaną w okresie premierostwa?
Dla mnie w tej sprawie żadne kalkulacje nie wchodziły w grę. Mając do wyboru Jacka czy Hankę Suchocką, zawsze zagłosowałbym na Jacka. Współpracowałem z nim przez 30 lat. Był najwybitniejszą postacią spośród znanych mi polityków. Nie było szans, żebym poparł kogoś innego. Tym bardziej że nie walczyliśmy o zwycięstwo tylko o dobrą kampanię i przedstawienie naszego programu przed wyborami parlamentarnymi.
Skoro pewne rzeczy są dla pana nie do przeskoczenia, to ciekawa jestem, czy głosowanie za odwołaniem Mazowieckiego z przewodniczącego partii było taką rzeczą?
Dla mnie tak. Nie zagłosowałem za Balcerowiczem. Zresztą powiedziałem mu otwarcie, że nie mogą głosować przeciwko Mazowieckiemu, bo jestem z nim od początku związany. Na co Balcerowicz powiedział: jak to, przecież zawsze wybiera się lepsze rozwiązanie? Nie. Nie było możliwości, żebym głosował przeciwko Mazowieckiemu. Przez moment był taki pomysł, żeby Balcerowicz został przewodniczącym partii, a Mazowiecki przewodniczącym Rady Programowej, i żeby te dwa stanowiska były równoważne. Ale otoczenie Mazowieckiego było tak przekonane o jego wygranej, że odrzuciło ten pomysł. A potem partia podzieliła się na dwie frakcje, narastała nieufność i doszło do pamiętnych wyborów, na których nasza frakcja wycięła w pień ich frakcję.
Pamięta pan od czego to się zaczęło?
Moim zdaniem od kampanii prezydenckiej 2000 roku, w której nie wystawiliśmy własnego kandydata. Balcerowicz i liberałowie chcieli wystawić Andrzeja Olechowskiego, a myśmy byli przeciwni, bo uważaliśmy, że człowiek, który się przyznał do współpracy ze służbami specjalnymi PRL nie powinien być kandydatem na prezydenta. Mógł być premierem, ministrem i – znając jego umiejętności – jestem przekonany, że te funkcje na pewno wykonywałby bardzo dobrze, ale nie prezydentem, który uosabia majestat państwa. Balcerowicz poparł wówczas Olechowskiego, a Tusk zachował się niejednoznacznie – niby mówił to, co ja, ale robił coś przeciwnego. Prawdopodobnie poparcie Olechowskiego było pragmatyczne, ale dla mnie to kolejna rzecz nie do przeskoczenia. Stąd się wziął pomysł, żeby nie wystawiać żadnego kandydata i to już była równia pochyła.
Dlaczego na urząd prezydenta nie kandydował Balcerowicz? Był przecież liderem i powinien to wziąć na siebie.
Moim zdaniem bał się porażki. Dlatego powiedział wówczas to, co później powtórzył Tusk – że prezydent to nieistotna funkcja, strażnik kandelabrów. Wyraził to, co prawda innymi słowami, ale sens był ten sam. Liderzy partyjni często boją się porażki w wyborach prezydenckich. Tusk przegrał walkę z Kaczyńskim i ciężko to przeżył. Ale też zapracował na swoją porażkę. Ja na niego nie głosowałem. Poparłem Lecha.
Głosował pan na Lecha Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich 2005 roku?
Oczywiście. Wielu z nas to zrobiło. W naszym środowisku wszyscy lubili Leszka. Mazowiecki też głosował na Kaczyńskiego. Z mojej strony to była decyzja emocjonalna. Chciałem oddać głos nieważny, ale wpadła mi w ręce ulotka Tuska, na której przeczytałem, że wydawał on w PRL największe pismo opozycyjne. O „Przeglądzie Politycznym" można było wiele powiedzieć – że był najważniejszym pismem albo najmądrzejszym czy najlepszym, ale na pewno nie największym. To sprawiło, że przy urnie poparłem Leszka.
To jak to się stało, że pięć lat później wsparł pan Bronisława Komorowskiego?
Z tym nie miałem najmniejszego problemu. Mówiłem, że go poprę jeszcze przed katastrofą smoleńską. Był dobrym kandydatem na prezydenta i dobrym prezydentem.
To dlaczego przegrał?
Bo jego kampania wyborcza po prostu nie istniała. Nie organizowano otwartych spotkań z prezydentem, nie było ulotek ani plakatów. Ustawiono prezydenta w roli kandydata, a nie urzędującej głowy państwa i kazano mu odnosić się do Andrzeja Dudy. Nie wiem, kto wymyślił, że prezydent ma atakować Dudę za in vitro. To było absurdalne. On powinien był przedstawiać swoje osiągnięcia. Tymczasem założono, że ministrowie prezydenta nie uczestniczą w kampanii, a więc praca kancelarii, np. na rzecz rodzin, w ogóle nie była pokazywana. Gdyby szefem sztabu Komorowskiego był jakiś agent PiS, który musiałby udawać lojalność, to kampania wyglądałaby lepiej. Istotny był także brak Tuska. Tusk, jeden z najwybitniejszych polskich polityków, umiejący rozmawiać z ludźmi i łączący cechy pragmatyka z trybunem ludowym, udał się do Brukseli i zostawił rozbitą partię, która zatraciła niemal całkowicie cechy partii politycznej. No i nie chciano wyciągnąć wniosków z wyników głosowania w szkołach ponad podstawowych w trakcie wyborów do Parlamentu Europejskiego. Wygrywał tam Janusz Korwin-Mikke, przy znaczącym wyniku narodowców. To oznaczało, że młode pokolenie całkowicie rozmija się z nami, a szkoła nie buduje poczucia obywatelskości. Gdy z Heńkiem Wujcem alarmowaliśmy w tej sprawie, spotykaliśmy się ze wzruszeniem ramion, że to nic ważnego, młodzież musi się wyszumieć.
Skąd się wzięły błędy kampanii?
Pojawiły się takie pogłoski, że PO uznała, iż nie warto, aby Komorowski wygrał w pierwszej turze, bo gdy wygra w drugiej, będzie bardziej pokorny. Nie wierzyłem w to, ale potem się okazało, że niektórzy posłowie tej partii tak właśnie przedstawiali sytuację. Od pewnego momentu było widać, iż Komorowski zaczyna przegrywać, a jego sztab w ogóle na to nie reagował.
Komorowski był uznawany za notariusza Tuska. Wypominano mu podpisanie drugiej reformy emerytalnej związanej z zabraniem części pieniędzy z OFE. Może to była przyczyna przegranej, a nie kampania?
Poparcie drugiej reformy emerytalnej było błędem. Komorowski w tej sprawie uległ argumentacji ministra finansów Jacka Rostowskiego, że trzeba ratować budżet, czyli zachował się w sposób typowy dla Unii Demokratycznej, a to przecież nie było jego zmartwienie, tylko rządu. Ale poza tym był dobrym prezydentem, najlepszym na jakiego Polskę było stać. Odnosił istotne sukcesy, zwłaszcza w polityce zagranicznej. Wysoka pozycja Polski na arenie międzynarodowej to zasługa właśnie Komorowskiego i jego współdziałania z Tuskiem. Nie był też notariuszem Tuska. Założył sobie, że będzie reagował wcześniej, żeby nie musieć stosować weta.
Odbiór społeczny był inny.
Bo od pewnego momentu myślenie o interesie kraju spowodowało, że zapomniano o polityce. Przykładowo Komorowskiemu nie podobało się berlińskie wystąpienie Radosława Sikorskiego o wiodącej roli Niemiec w Europie. Uważał, że polski minister spraw zagranicznych nie powinien wygłaszać takich przemówień. Ale nie powiedział wyraźnie, że Sikorski popełnił błąd. Istotnym elementem była też bierność po tzw. aferze taśmowej. A był to dobry moment, by pokazać dystans wobec rządu. Zdecydowało tutaj kolejny raz poczucie odpowiedzialności za kraj, a nie własny interes polityczny. Zabrakło takiego politycznego domknięcia. Prezydent zachował się podobnie jak Unia Wolności w roku 2001, kiedy wychodząc z koalicji z AWS, poparła budżet. Dzięki temu mieliśmy lepszy budżet, a prezesem NBP został Leszek Balcerowicz, który uratował nasz kraj przed kryzysem roku 2008. Ale nasza partia przegrała wybory.
Pana środowisko zawsze wspierało reformy gospodarcze. Zastanawiał się pan czasami, czy nie postępowaliście zbyt bezrefleksyjnie? Czy transformacja mogła wyglądać inaczej?
Nie uważam, żeby wspieranie reform było błędem, choć wiara, że wolny rynek rozwiązuje sam wszystkie problemy, okazała się fałszywa. Problem leżał jednak gdzie indziej. Pamiętam taką audycję telewizyjną we wczesnych latach 90. z udziałem polityków, urzędników Ministerstwa Finansów i któregoś z ówczesnych przedsiębiorców, chyba Lecha Grobelnego. Pamiętam, jak z wyraźną pogardą mówił, że on wie, jak się robi pieniądze, a politycy nie mają o tym pojęcia. Wszyscy byliśmy zafascynowani tymi Grobelnymi. Bohaterem lat 90. stał się facet z nabitą kabzą. Nagle się okazało, że wart jesteś tyle, ile masz. Nie umieliśmy powiedzieć, że zarobki prezesów banków czy szefów wielkich spółek rzędu kilku milionów złotych rocznie są niemoralne. Ta fascynacja pieniądzem zniszczyła etos „Solidarności" i solidarnościowe myślenie.
—rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")
Jan Lityński był politykiem ROAD, UD, UW, Partii Demokratycznej. Były doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95