Libia idzie ku wolności

Tę pieśń śpiewało pół kraju. Radio Wolna Libia puszczało ją w przerwach między komunikatami z frontu. Stała się nieoficjalnym hymnem rewolucji libijskiej. Ale jej autorem nikt się nie zainteresował

Publikacja: 12.03.2011 00:01

Libijczycy długo czekali, by móc wyrazić nienawiść do dyktatora

Libijczycy długo czekali, by móc wyrazić nienawiść do dyktatora

Foto: Fotorzepa

Jerzy Haszczyński, Kuba Kamiński (zdjęcia) z Bengazi



Pierwszy raz usłyszałem ją przed gmachem sądu w Bengazi, który przemienił się w siedzibę władz rewolucyjnych. Kobiety w chustach, wdowy, matki i siostry ofiar reżimu Kaddafiego, stały w kilku rzędach i śpiewały w takim uniesieniu, że nie trzeba było rozumieć arabskiego tekstu, by ciarki chodziły po plecach.



Pieśń „Saufa nabka huna" („Zostaniemy tutaj") dobiegała później z samochodów, domów i restauracyjek. I z telefonów; stała się najpopularniejszym dzwonkiem w komórkach w wyzwolonych miastach Libii. O jej autorze nikt nic nie wiedział. Dopiero po kilku dniach piękna dziewczyna w kolorowej chuście, ochotniczka w siedzibie władz rewolucyjnych, napisała mi w notesie jego nazwisko: Adel el Mszaiti (Adel El Mshaiti). Dodała, że jest lekarzem. Nie miała pojęcia, gdzie go szukać.

Zostaniemy tutaj, aż zniknie ten ból
Tutaj będziemy żyć, dźwięki nas będą upajały

– To tekst wyjątkowy jak na Libię. Tu jest prosty naród i są proste teksty, nawet poetyckie. Aż trudno uwierzyć, że „Saufa nabka huna" napisał lekarz – powiedziała Marta Trzopek, polska arabistka mieszkająca od lat w Bengazi. Razem z mężem przetłumaczyła dla mnie tekst pieśni.

Nie ma w nim ani słowa o Muammarze Kaddafim. Ale nie ma wątpliwości, że to pieśń o kraju przez niego zniewolonym. O tym kraju pisał też od dawna, do szuflady, Abdelsalam Alibi. Ma 53 lata, z tego 12 spędził w więzieniach.

– Zarzut: działalność polityczna, próba obalenia reżimu. Co było absurdem, bo nikt z nas, studentów, nie chciał wtedy, w połowie lat 70., obalać Kaddafiego. Chcieliśmy trochę wolności, walczyliśmy o zniesienie służby wojskowej dla studentów – opowiadał Alibi, pomarszczony nieduży mężczyzna, zmęczony życiem. – Dla Kaddafiego wszystko było działalnością polityczną. Zakazał tworzenia partii. I uważał, że jak trzech niezadowolonych ludzi wychodzi na ulicę, to po to, by utworzyć partię.

Mimo więzienia Alibiemu po latach udało się skończyć studia. Jest ekspertem w dziedzinie prawa międzynarodowego. Ale dla człowieka z taką biografią nie było pracy w zawodzie. Założył sklep w centrum Bengazi, gdzie handluje torbami, damskimi torebkami i szkolnymi plecakami. A w wolnych chwilach pisze swoją opowieść o reżimie, który przez 41 lat gnębił Libijczyków. Ma nadzieję, że jak rewolucja zwycięży w całym kraju, to opowieść się ukaże. I będzie przestrogą dla przyszłych pokoleń.

– Kaddafi jest wyjątkowym dyktatorem, wyjątkowo złym i okrutnym. Poczuł się Bogiem. Mógł zrobić wszystko, każdego uczynić bogaczem albo nędzarzem. Zabijał i zabija. Walczy z rewolucją ludu libijskiego, nie licząc się z konsekwencjami – powiedział Alibi, dodając, że strzelanie do manifestujących na ulicach w Bengazi ludzi z dział przeciwlotniczych otworzyło oczy nawet wielu zwolennikom dyktatora.

Najwięcej krwi polało się w Bengazi w nocy z 16 na 17 lutego. Wtedy do szpitala al Dżala karetki przywiozły setki rannych. Do kostnicy trafiło 208 ciał, w tym osmalone zwłoki żołnierzy, którzy nie chcieli strzelać do ludzi. Zostali zabici przez dowódców i po śmierci podpaleni. 14 zespołów lekarzy nie nadążało z wykonywaniem najprostszych zabiegów.

Lekarzom brakowało czasu na wypełnianie dokumentacji, pisali flamastrami na ciałach ofiar. Rannych było tak dużo, że wielu leżało na podłogach, którymi spływała krew. – Krew spływała też po naszych plastikowych fartuchach. W szpitalnych salach unosił się zapach spalonego ludzkiego mięsa – opowiadał anestezjolog, który tydzień później, gdy odwiedziłem szpital, miał jeszcze pod opieką sześciu ciężko rannych. Jeden wkrótce zmarł.

W szpitalu al Dżala, jak usłyszałem, miał pracować i Adel el Mszaiti. – Ale nie pracuje. Jest w Niemczech – dowiedziałem się. I wysłałem esemesa do Berlina, do korespondenta „Rzeczpospolitej" Piotra Jendroszczyka, by odszukał tam el Mszaitiego. Nie mogłem zadzwonić ani wysłać e-maila, od kilku dni władze libijskie blokowały zagraniczne połączenia telefoniczne i Internet. Nic dziwnego. Hasło do buntu przeciw Kaddafiemu padło w sieci, a pierwsze informacje o mordowaniu cywilów napływały za granicę przez telefony komórkowe.

Nie bacząc na agresję, na całą tę nienawiść
Postaramy się, aby wszyscy wiedli dostatnie życie

Rewolucja w Libii miała się zacząć 17 lutego. Kilka tysięcy użytkowników Facebooka i Twittera ogłosiło, że wtedy odbędzie się w Bengazi libijski dzień gniewu, manifestacje przeciw Kaddafiemu. I do tego dnia nawiązują rewolucjoniści, oficjalnie używają nazwy rewolucja 17 lutego. Siedemnastka jest elementem wielu napisów i pieczątek, a dekrety wydawane przez opozycyjną Radę Narodową kończą się sformułowaniem „Chwała Błogosławionym Męczennikom Rewolucji 17 lutego". Naprawdę bunt zaczął się dwa dni wcześniej na wieść o aresztowaniu adwokata Fathiego Terbela, prawnego opiekuna rodzin ofiar reżimu, przede wszystkim zabitych w więzieniu Abu Slim.

Abu Slim to największa zbrodnia reżimu, długo skrywana. W ciągu dwóch dni, 28 i 29 czerwca 1996 roku, wymordowano w tym stołecznym zakładzie karnym setki zbuntowanych więźniów, głównie politycznych. Prawdopodobnie zabitych było 1200, o tyle mniej posiłków wydawano w więzieniu po zdławieniu buntu. Buntownicy domagali się czystych ubrań, zezwolenia na odwiedziny rodzin i zajęcia się ich sprawami przez sądy, ponieważ większość siedziała bez wyroku. Jak wynika z raportu Human Rights Watch, zwłoki więźniów wrzucono do rowu, który miał metr szerokości, kilka metrów głębokości i 100  metrów długości. Strażnicy kazali więźniom, którzy przeżyli, zdejmować trupom zegarki z rąk i czyścić je z krwi.

Zdjęcia mężów, synów i braci zabitych w Abu Slim trzymały kobiety śpiewające pod koniec lutego pieśń „Zostaniemy tutaj" przed gmachem sądu w Bengazi. O torturach w Abu Slim wspominał mi więziony  tam Abdelsalam Alibi, zarzucając Zachodowi, że uwierzył kilka lat temu w nawrócenie się byłego sponsora terroryzmu Muammara Kaddafiego i nie przejmował się zbrodnią w stołecznym więzieniu. W Abu Slim, dowiedziałem się w końcu, siedział i Adel el Mszaiti, autor hymnu rewolucji.

Dzięki Wam, Rodzice, dość mam milczenia
Każdy kolejny próg, który przeszliśmy, był dla Was udręką

– Przez 41 lat żyliśmy w państwie kłamstwa – powiedział Ali Szamah, pułkownik lotnictwa z Bengazi, jeden z dowódców obrony przejętego przez rewolucjonistów lotniska. Mogłem się z nim spotkać tylko w nocy, bo przez kilkanaście godzin dziennie pracował. – Kaddafi zawsze kłamał, ale dopiero nowoczesna technologia, Internet i telewizja satelitarna ukazały to z taką otwartością. Cały świat widział, jak żołnierze Kaddafiego strzelali do pokojowych demonstracji, a on mówił, że nic się nie dzieje. Cały świat słyszał, co o nim mówią ludzie w zbuntowanych miastach, a Kaddafi opowiadał, że wszyscy Libijczycy go kochają.

Ali Szamah po raz pierwszy zwątpił w Muammara Kaddafiego, gdy jako świeżo upieczony pilot po szkole w Dęblinie trafił w 1986 roku na wywołaną przez libijskiego przywódcę wojnę z sąsiednim Czadem. – Nie rozumiałem, po co tam jesteśmy, po co giną ludzie i Libia traci miliony. Ale szok przeżyłem, gdy wróciłem. Pierwszego dnia usłyszałem, jak Kaddafi mówił w telewizji, że nie mamy w Czadzie już żadnego żołnierza. A nadal walczyło tam wielu moich kolegów. I byli tam jeszcze kilka lat.

Dyktator Kaddafi zadowolił się stopniem pułkownika. W jego armii byli i generałowie, ale rządził nimi pułkownik. Stopnie wojskowe nie miały wielkiego znaczenia. – Porucznik czy kapitan z bliskich Kaddafiemu oddziałów miał większe wpływy i możliwości niż ja, pułkownik. I żył lepiej niż ja – podkreślił Ali Szamah.

O kłamstwach Kaddafiego, o jego zbrodniach i szaleństwie w zbuntowanych miastach mówiły tysiące ludzi. Wreszcie przestali się bać, nie ukrywali nazwisk ani twarzy. Otaczali dziennikarzy zagranicznych, których nikt tu wcześniej nie widział, i przekrzykiwali się, wymieniając zbrodnie popełnione przez przywódcę. I opowiadając historie ze swojego życia, o zaginionych krewnych, o upokorzeniu, o lęku i skrywanej nienawiści do dyktatora.

Na murach pojawiły się tysiące karykatur Kaddafiego – jako psa, diabła albo dzieciątka na kolanach izraelskiego premiera. Jeszcze dwa lata temu za wywrotowy uchodził biały gołąbek narysowany przez młodą dziewczynę na ścianie w biednej dzielnicy Bengazi, Hawari. – Został natychmiast zamalowany. O tym, co się teraz pokazuje na karykaturach, ludzie bali się tu nawet pomyśleć – powiedziała Marta Trzopek.

Ile nocy czuwaliśmy do rana, bez zmrużenia powiek,


Ile przeszkód przeszliśmy, jak długo broniliśmy się przed zniewoleniem

Ćwierć wieku temu bohaterką Libii pod rządami Kaddafiego została Hoda, prosta 20-letnia dziewczyna. Przyszła na stadion w Bengazi, gdzie wykonywano egzekucję na zbuntowanych studentach i wykładowcach uniwersytetu Garjunis. Podchodziła do skazańców, gdy się jeszcze miotali na sznurze, i ze złością chwytała za nogi. Całym ciężarem ciągnęła ich w dół, by nie było wątpliwości, że nie przeżyją. Za poświęcenie w dobijaniu wrogów systemu Kaddafi obsypał Hodę złotem. Przez lata żyła w chwale, dawana młodzieży za przykład. I nagle, w połowie lutego, gdzieś zniknęła.

Zniknęło też wielu innych prominentnych zwolenników dyktatora. – W decydującym dniu rewolucji, 17 lutego, wyjechało siedmiu moich sąsiadów, z całymi rodzinami – opowiadała Marta Trzopek, arabistka.

Niewątpliwie nie wszyscy uciekli. – My nie polujemy na kaddafistów, nie zamykamy ich do więzień, na pewno czują się coraz pewniej – powiedziała dr Iman Bugajgis z władz rewolucyjnych, na co dzień wykładowczyni stomatologii na uniwersytecie Garjunis, jedna z niewielu kobiet nienoszących tu chusty na głowie. Doszło nawet do tego, że 2 marca, w dniu, gdy powstała opozycyjna Rada Narodowa, kilku ludzi odważyło się wyjść na główną ulicę i rozdawać zielone książeczki Kaddafiego.

– W nasze ręce wpadło wiele dokumentów obrazujących zbrodnie reżimu, ale jeszcze nie nadszedł czas, by się nimi zająć – podkreślił Mustafa Geriani, rzecznik władz rewolucyjnych, wykształcony w USA inżynier i szef firmy dystrybucyjnej. Nie wiadomo, czy przetrwały najważniejsze papiery, część kaddafiści wywieźli w ostatniej chwili. Może i te, w których jest mowa o interesach zachodnich firm i polityków. W gmachu władz rewolucyjnych krążył dowcip, że przerażony Tony Blair, który był pierwszym ważnym politykiem zachodnim obściskującym się z Muammarem Kaddafim, dzwonił do dyktatora z pytaniem, czy na pewno nie zostały w Bengazi dokumenty na jego temat.

Część dokumentów spłonęła w komisariatach, koszarach i komitetach. Te niedostępne wcześniej dla zwykłych ludzi budynki zajęły się ogniem, gdy na ulicach Bengazi oddziały rządowe strzelały do cywilów. – Reżim nie jest głupi, dużo dokumentów w ostatniej chwili metodycznie palili jego funkcjonariusze – powiedział Mustafa Geriani.

Powstaniemy wszyscy, aby leczyć i pisać


Wszyscy pójdziemy na odsiecz tym, którzy walczą ze złem

Wreszcie nadszedł esemes z Niemiec. Piotr Jendroszczyk odnalazł Adela el Mszaitiego w Güterlsoh w Westfalii, gdzie od dwóch lat pracuje w szpitalu miejskim i nostryfikuje swój libijski dyplom. – Już na samym początku demonstracji przeciwko Kaddafiemu dostałem sygnał, że moja piosenka stała się hymnem naszej rewolucji. Byłem zaskoczony, zajrzałem do Internetu i okazało się, że to prawda. Jestem z tego dumny – powiedział Adel el Mszaiti, 38-latek, autor tekstu i muzyki pieśni „Zostaniemy tutaj". Napisał ją w 2005 roku na zakończenie studiów medycznych w Trypolisie. – W tekście jest mowa o tym, że żaden wróg nie zmusi nas do opuszczenia ojczyzny. Nas, to znaczy młodych i wykształconych Libijczyków, którzy pragnęli pracować dla dobra kraju. Wielu jednak wyjechało, nie widząc dla siebie perspektyw w państwie rządzonym przez dyktatora.

El Mszaiti wie z doświadczenia, jaki to był system. Od 1995 roku w Bengazi, skąd pochodzi i gdzie rozpoczął studia na medycynie, trwały demonstracje studentów przeciwko Kaddafiemu. Policja strzelała do protestujących. Potem na stadionie odbywały się egzekucje, dzięki którym zasłynęła 20-letnia Hoda.

– Pomagałem rannym, zszywałem rany i dostarczałem lekarstw. 11 kwietnia 1996 roku tuż po północy nasz dom w Bengazi otoczyło kilka policyjnych samochodów. Zostałem aresztowany, trafiłem do Abu Slim. Byłem bity, torturowany, dwa lata nie widziałem słońca – opowiadał El Mszaiti. Długo nie przedstawiono mu żadnych zarzutów. Był uznawany za wroga i to wystarczało. Proces zorganizowano mu dopiero pod koniec 2000 roku. – Była to farsa. Wyszedłem na wolność w 2001 roku, dwa miesiące po ataku al Kaidy na Amerykę. Kaddafi starał się wtedy o poprawę stosunków z Zachodem. Po jakimś czasie mogłem wrócić na uniwersytet. Już w Trypolisie – dodał. Potem przez kilka lat pracował w szpitalu w Bengazi, aż w końcu „dzięki znajomościom z Trypolisu" dostał stypendium i wyjechał do Niemiec.

Gdy po wielu dniach udało mi się w Bengazi podłączyć do Internetu, znalazłem El Mszaitiego na Facebooku. Autor pieśni, którą śpiewają miliony, miał tam tylko 19 znajomych. Nikt o nim nie pisał, nikt się nim nie interesował.

„Jesteśmy dobrym narodem. Potrzebujemy tylko wolności, nic więcej" – odpowiedział mi na Facebooku.

Radość narodu nie może być wyrażona żadną liczbą


Kiedyś zobaczą ludzie, jak wielka jest moja radość

Libia Kaddafiego to bogaty kraj biednych ludzi. Teoretycznie rocznie na mieszkańca przypada 14 tysięcy dolarów, więcej niż w kilku krajach Unii Europejskiej, więcej niż w najbardziej rozwiniętym kraju Afryki, RPA. Ale z zysków z ropy korzystała rodzina dyktatora i najbardziej oddani współpracownicy, a setki tysięcy młodych mężczyzn nie mogły założyć rodziny, nie były w stanie zarobić nawet na swoje utrzymanie. Kaddafi kupował francuskie mirage i rosyjskie su. Finansował terroryzm, a potem płacił odszkodowania rodzinom ofiar niektórych zamachów. Rozdawał pieniądze przywódcom Czarnej Afryki, dyktatorom Zimbabwe i Erytrei, rebeliantom w Sierra Leone i Liberii. Przez dekady wydawał miliony na szerzenie islamu, pobierając przy okazji podatek na dżihad od zatrudnionych w Libii obcokrajowców. Ostatnio wczuwał się w rolę afrykańskiego króla królów, przywódcy Unii Afrykańskiej, przymierzał już koronę. A z Hugo Chavezem snuł plany utworzenia anty-NATO grupującego państwa Ameryki Łacińskiej i Afryki.

Przez długie lata w Bengazi nie było prawie żadnych inwestycji. Ulice niszczały, nikt nie odnawiał w centrum budynków pamiętających czasy włoskiej kolonii, w szpitalach stały stare łóżka i najprostszy sprzęt. – A gdy trafiały do nich leki, to personel część zabierał do domu – opowiadał libijski lekarz, który wiele lat spędził w USA. Martwił się, że korupcję i bylejakość socjalistyczną zgodnie z nazwą państwa Kaddafiego (Wielka Arabska Libijska Dżamahirija Ludowo-Socjalistyczna) trudno będzie wytrzebić nawet długie lata po upadku dyktatora.

– A to mogłaby być Floryda dla Europy, ze śródziemnomorskim klimatem, świetnie zainwestowanymi zyskami z ropy, z setkami kilometrów piaszczystych plaż – mówił Mustafa Geriani, patrząc z okna w gmachu władz rewolucji na nadmorski bulwar w Bengazi. To mógłby być bogaty i otwarty kraj bogatych ludzi. Z tego okna Geriani 18 lutego po raz pierwszy usłyszał pieśń „Zostaniemy tutaj", odtwarzaną przez kogoś z płyty CD. – To nie będzie nowy hymn Libii. Ale niewątpliwie będzie to najważniejsza pieśń dla Libijczyków na najbliższe pokolenie – dodał z przekonaniem.

Temu pokoleniu wolnych Libijczyków chce służyć wielu emigrantów.

– Gdy Kaddafi upadnie, wracam do kraju, jak wielu moich znajomych, nie tylko z Niemiec – powiedział Adel el Mszaiti, lekarz i autor pieśni „Saufa nabka huna". – Chcemy budować wolny kraj. Wiemy, że będziemy tam bardzo potrzebni.

Jeśli za to, co zrobiłem, zostanę


obdarowany kosztownościami i honorami,


Mój krzyk radości zostanie usłyszany nawet przez głuchego


O! Gwiazdy na niebie, O! aromaty niesione wiatrem


O! chmury nadziei, O! święte ptaki


O! zimowe burze, O! cały bólu


Zaświadczam dziś wieczór – przysięgałem

współpraca Piotr Jendroszczyk z Berlina

Dziękuję Marcie Trzopek i Chalifowi Hamadowi Miladowi za przetłumaczenie Pieśni Adela el Mszaitiego „Zostaniemy tutaj" na język polski.

Jerzy Haszczyński, Kuba Kamiński (zdjęcia) z Bengazi

Pierwszy raz usłyszałem ją przed gmachem sądu w Bengazi, który przemienił się w siedzibę władz rewolucyjnych. Kobiety w chustach, wdowy, matki i siostry ofiar reżimu Kaddafiego, stały w kilku rzędach i śpiewały w takim uniesieniu, że nie trzeba było rozumieć arabskiego tekstu, by ciarki chodziły po plecach.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał