Platformę po wyborach czekają przetasowania

Platforma wygra te wybory i już teraz trzeba się zastanowić, co kto bierze w rządzie i we władzach partii – politycy coraz głośniej omawiają powyborcze scenariusze i roszady

Publikacja: 03.09.2011 01:01

Platformę po wyborach czekają przetasowania

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Wróżenie z fusów, pisanie patykiem po wodzie – tak zaczynają swoją odpowiedź na pytanie o sytuację po wyborach politycy Platformy. Jednak po tym rytualnym wstępie dodają słowo „ale" i zaczynają się dzielić swoimi prognozami. Co ciekawe, wiele z nich się pokrywa. Także wtedy, gdy wypowiadają je członkowie walczących ze sobą frakcji.

Prawie wszyscy w PO są przekonani, że ich partia wygra wybory. Strach jest jedynie o to, że wynik będzie na tyle słaby, iż trzeba będzie szukać trzeciego koalicjanta. Wskazania są oczywiście na SLD. Lub na pojedynczych posłów powyciąganych już po wyborach z Sojuszu i PiS.

Tylko jeden z kilkunastu rozmówców opowiadających o swoich prognozach obawiał się, że PiS może przegonić PO. Jego zdaniem elektorat Platformy jest mniej zmobilizowany niż najwierniejsi wyborcy PiS. Mają to potwierdzać badania zamawiane przez jego partię, z których wynika, że zwolennicy Jarosława Kaczyńskiego są bardziej zdeterminowani, aby pójść głosować. Zwolennicy Donalda Tuska mają zaś żyć w błogim przekonaniu, że i tak wygra ich partia.

Ale i on chętnie zaczął opowiadać o tym, kto gdzie może się znaleźć po wyborach. Wiadomo, gdzie będzie Tusk. Na tym samym premierowskim miejscu. Nie powinna być też zagrożona – jeśli nie będzie przegranej – jego pozycja w partii. Nawet w przypadku niewielkiej tylko przewagi nad PiS. – Tusk ma poukładany zarząd PO na trzy lata – zauważa jeden z naszych rozmówców. Wtedy bowiem odbędą się wewnątrzpartyjne wybory. Dwie zwalczające się grupy: środowisko Grzegorza Schetyny i „spółdzielnia" Cezarego Grabarczyka, dzieli tak głęboka nieufność i niechęć, że „szef wszystkich szefów" nadal może rozgrywać ich animozje. Dziś nikomu w PO nie przyjdzie do głowy pomysł – tak jak marzyło się to niektórym kilkanaście miesięcy temu – aby Schetyna i Grabarczyk zawarli choćby doraźne porozumienie, by móc coś wytargować od wszechwładnego lidera partii.

Resort, ale nie byle jaki

Karty po wyborach będzie rozdawał Tusk. Jest jednak pytanie, jak będą mocne. To zależy nie tylko od dobrego wyniku w wyborach, ale także od tego, jak będzie wyglądał klub w Sejmie. Jak wielu znajdzie się w nim posłów związanych ze Schetyną? I ilu powiązanych ze „spółdzielnią"? – Z punktu widzenia Schetyny wynik Platformy nie powinien być zbyt dobry, bo wtedy Tusk będzie mógł dyktować wszystko – mówi jeden z członków „spółdzielni".

– Nie zapominajmy, że 9 października kluczową rolę na mocy konstytucji odegra pan prezydent. Premier będzie musiał uwzględnić jego sugestie – odpowiada zwolennik marszałka Sejmu. To ważna uwaga, bo Bronisław Komorowski, odkąd został prezydentem, prowadzi politykę wspierania Schetyny. Stąd przypuszczenia, że będzie naciskał, aby ten został tam, gdzie jest teraz.

Kluczowe pytanie brzmi, co dalej ze Schetyną. Odpowiedzi są dwie: albo wróci do rządu, albo pozostanie marszałkiem Sejmu. Życzliwi i nieżyczliwi mu twierdzą, że jego marzeniem jest objęcie funkcji szefa rządu. – Ale nie w tym rozdaniu – powtarzają wszyscy. Schetyna może czekać, ma 48 lat. – Wykonał ostatnio wielką pracę nad sobą – zauważa jeden z byłych współpracowników marszałka. Wylicza: traktuje ludzi w sposób dużo bardziej dyplomatyczny niż kiedyś, gdy zdarzało mu się ich opieprzać w sposób brutalny czy nawet ordynarny. Przeszedł szkolenia medialne, czego potrzebował, bo jego wcześniejsze występy telewizyjne były słabe. Widać było jego skrępowanie, a wypowiedzi nie były przekonujące. Dziś zachowuje się na wizji bardziej swobodnie. Wreszcie rzeczy drobniejsze, ale widoczne gołym okiem: staranniej dobrane garnitury i wyprostowane zęby.

Schetyna, zanim został marszałkiem, słabo wypadał w badaniach opinii publicznej. Miał stosunkowo niską rozpoznawalność i niezbyt rewelacyjne miejsce w rankingach zaufania. Pozycja marszałka Sejmu zbudowała całkowicie nowy, pozytywny wizerunek. Kolejna kadencja na tym stanowisku podbudowałaby Schetynę jeszcze bardziej. Tyle że nie odpowiada to Tuskowi.

Pomysł, aby Schetyna wrócił do rządu, narodził się już jakiś czas temu. Stosunki lidera PO z dawnym przyjacielem w ostatnim czasie znacznie się poprawiły, ale nie na tyle, by wróciło dawne zaufanie. Niemniej ich oznaką jest wzrost znaczenia Schetyny. Jeszcze w lutym został przeczołgany na posiedzeniu zarządu partii (gdzie m.in. Hanna Gronkiewicz-Waltz atakowała go: „Kim chcesz jeszcze być? Premierem? Jeszcze nie teraz!"). Ale kilka miesięcy później miał już wpływ na kształt list wyborczych. Niedawno jego zaufany współpracownik Tomasz Siemoniak objął szefostwo MON. Kolejny, Włodzimierz Karpiński, został wiceministrem w MSWiA odpowiadającym za ważne z punktu widzenia każdego polityka sprawy samorządowe. Wreszcie szefem klubu parlamentarnego jest nielubiany przez „spółdzielnię" Tomasz Tomczykiewicz.

– Schetyna zrozumiał, że nie ma szans na dalszy wzrost jego pozycji wbrew Tuskowi. Chce czekać – mówi jeden z naszych informatorów. – Tusk woli go mieć w rządzie. Pod względem gospodarczym mogą przyjść ciężkie czasy i jeśli łódka zacznie tonąć, to lepiej będzie, gdy Grzegorz zacznie tonąć razem z nim – tłumaczy następny rozmówca „Rz".

Marszałek liczy, że wsparcie prezydenta pozwoli mu zostać na tym stanowisku. – Schetyna nie pali się do rządu – słychać z jego otoczenia. Ale jeśli się nie uda, to zażąda stanowiska wicepremiera. – Wyrósł na partnera Tuska, a nie podwładnego – uważa osoba z Pałacu Prezydenckiego. A które ministerstwo? Wśród posłów PO krąży pogłoska, że Tusk zaproponował Schetynie objęcie resortu obrony narodowej już wtedy, gdy zdymisjonował Bogdana Klicha. Marszałek miał mu odmówić i jednocześnie zaproponować Siemoniaka (współpracownicy Schetyny zaprzeczają, że doszło do takiej rozmowy).

Infrastruktura czy dawny resort Schetyny, czyli MSWiA? Infrastrukturę Tusk już kiedyś mu proponował, tyle że w złośliwej formie, gdy ten podpowiadał zdymisjonowanie Grabarczyka. Niewykluczone, że będzie to propozycja objęcia tego resortu, lecz dzisiaj nikt nie wie, jak będzie wyglądała po wyborach struktura rządu. W PSL narodził się pomysł, aby podzielić Ministerstwo Infrastruktury na dwa: transportu i budownictwa. Na jeden z nich ludowcy mają chrapkę. Dla Schetyny zostałby ogryzek potężnego dziś resortu. Podobnie może być z MSWiA. Rządowy zespół składający się z Michała Boniego, Rafała Grupińskiego i Michała Strąka opracowujący plany przebudowy struktury ministerialnej zaproponował podporządkowanie administracji bezpośrednio Kancelarii Premiera. Schetynie zostaliby zatem rozgoryczeni reformą emerytur mundurowych policjanci i strażacy. Jego zwolennicy przekonują, że marszałek nie zgodzi się objąć „byle jakiego" bądź słabego ministerstwa.

Spółdzielnia dla kobiety

Rozważania o rządowym come backu Schetyny wywołują pytanie o jego następcę na marszałkowskim fotelu. Cezary Grabarczyk? Czasem pada jego nazwisko, bo według wielu przecieków medialnych nie będzie już ministrem infrastruktury w nowym rządzie. – Ma minimalne szanse, by zostać marszałkiem. Jeszcze by się okazało, że połowa własnego klubu głosowała przeciw kandydatowi PO – mówi polityk z otoczenia Schetyny. Zresztą nawet przyjaciele Grabarczyka nie upierają się, że lider ich środowiska mógłby być marszałkiem. Według nich nie jest pewne, że Tusk zabierze mu resort.

Kto inny jest częściej wskazywany: Ewa Kopacz. – Już czas, żeby to kobieta została marszałkiem Sejmu – mówiła swoim przyjaciołom obecna minister zdrowia. Kopacz ma wielkie ambicje i kilka atutów. Jest mocno związana z Tuskiem, premier chciał zrobić ją marszałkiem już latem ubiegłego roku, gdy stanowisko zwolnił Bronisław Komorowski. Jednak prezydent wyciął numer premierowi i umożliwił objęcie funkcji Schetynie. Kopacz poza tym ma już spokój ze swoim resortem. Był czas, gdy bałagan w służbie zdrowia wpędził ją w takie przygnębienie, że chciała uciekać z gmachu przy ul. Miodowej. Dziś służba zdrowia nie jest tematem kampanii i źródłem zarzutów wobec niej. Nie są nawet widoczni jej dwaj opozycyjni adwersarze – Bolesław Piecha z PiS i Marek Balicki z SLD.

Kopacz wiele razy na posiedzeniach zarządu PO angażowała się w spory wewnątrzpartyjne. Atakowała m.in. Schetynę. Stawiała się w roli rzecznika „spółdzielni". Świadkowie jej zaangażowania zaczęli zadawać pytanie, czy Kopacz chce przejąć „spółdzielnię". Oczywiście za błogosławieństwem samego premiera.

To też pytanie, co dalej z Grabarczykiem. Media już kilkakrotnie podawały nieoficjalnie, że będzie ministrem tylko do wyborów. – A potem dostanie ważne zadania w Sejmie – śmieje się złośliwie osoba bliska Donaldowi Tuskowi. Żadnych ważnych zadań w istocie tam nie dostanie, będzie za to musiał walczyć o swoją pozycję.

Minister infrastruktury nie ma takiego protektora, jakiego Schetyna znajduje w prezydencie. Jego los zależy prawie całkowicie od Tuska. Jedynym atutem jest „spółdzielnia" i to, że Tusk musi mieć przeciwwagę dla Schetyny. Może zatem zostawić Grabarczyka w rządzie. – Tego nie można wykluczyć. Donald nie lubi Grabarczyka, ale jest też całkowicie nieprzewidywalny i zostawi go w rządzie. Choćby na złość opozycji czy Schetynie – mówi ważny polityk PO. Tak przy okazji – dowodem niechęci Tuska, a może raczej obawy przed niechęcią wyborców, jest zakaz, który Grabarczyk dostał od premiera. Nie może się pokazywać przy otwieraniu nowych dróg. – Jestem pełen podziwu dla Czarka, że ma w sobie siłę, by to wszystko znieść. Ale miał chwile rezygnacji – opowiada jeden z politycznych przyjaciół ministra. Nasz informator opowiada, że Grabarczyka kilka razy trzeba było przekonywać, by walczył o swoją pozycję. – W przyszłym roku będzie dużo lepiej. To będzie czas przecinania wstęg. Czarek teraz zrezygnuje, a ktoś inny ma spić całą śmietankę?

Kto mógłby ją spić? Wiadomo, że obecny szef klubu Tomasz Tomczykiewicz chętnie zostałby szefem resortu infrastruktury. On zresztą może mieć spięcie z Grabarczykiem nie tylko o resort. Gdyby sprawdził się scenariusz z „ważnym zadaniem w Sejmie", Grabarczyk mógłby powalczyć o szefostwo klubu. Przy małych szansach na objęcie fotela marszałka może się pokusić o tę funkcję. Tu szanse są dużo większe. W Platformie wszyscy pamiętają, jak sprawnie w 2007 r. zdobył większość w klubie dla kandydatury Bogdana Zdrojewskiego. Wygrał wówczas z Tuskiem i Schetyną, którzy forsowali kandydaturę Zbigniewa Chlebowskiego.

Grabarczyk w każdym przypadku może też stracić władzę nad „spółdzielnią". Tej Tusk nie rozgoni, bo jest mu potrzebna do ograniczania wpływów Schetyny. Nie wiadomo zresztą, czy miałoby to sens, jest to bowiem w dużej mierze porozumienie szefów struktur wojewódzkich. Ta grupa zawsze może się porozumieć w obronie swojej pozycji i interesów. Czy zatem Ewa Kopacz byłaby w stanie wziąć w garść regionalnych baronów i pokierować „spółdzielnią"? – Chyba nie. Ludzie uważają, że jest zbyt emocjonalna – słyszymy w odpowiedzi.

Może któryś z szefów regionów mógłby zastąpić Grabarczyka w kierowaniu „spółdzielnią"? Nasi rozmówcy wskazują, że taki potencjał mają tylko dwie osoby: przewodniczący małopolskiej PO Ireneusz Raś i szef struktur kujawsko-pomorskich Tomasz Lenz. Obaj są młodzi: Raś ma 39 lat, Lenz 42. – Nie budzą dostatecznego respektu, aby mogli pokierować całą frakcją – krzywi się polityk z kręgu Schetyny. Słychać też inne głosy – że są dynamiczni, ambitni i że znudziło im się robić politykę w cieniu starszych kolegów.

Politycy PO już teraz czują, że nie odpoczną po wyborach. Budowa nowego ładu w partii będzie ciężka, bolesna i długotrwała. Media będą miały o czym informować.

Wróżenie z fusów, pisanie patykiem po wodzie – tak zaczynają swoją odpowiedź na pytanie o sytuację po wyborach politycy Platformy. Jednak po tym rytualnym wstępie dodają słowo „ale" i zaczynają się dzielić swoimi prognozami. Co ciekawe, wiele z nich się pokrywa. Także wtedy, gdy wypowiadają je członkowie walczących ze sobą frakcji.

Prawie wszyscy w PO są przekonani, że ich partia wygra wybory. Strach jest jedynie o to, że wynik będzie na tyle słaby, iż trzeba będzie szukać trzeciego koalicjanta. Wskazania są oczywiście na SLD. Lub na pojedynczych posłów powyciąganych już po wyborach z Sojuszu i PiS.

Tylko jeden z kilkunastu rozmówców opowiadających o swoich prognozach obawiał się, że PiS może przegonić PO. Jego zdaniem elektorat Platformy jest mniej zmobilizowany niż najwierniejsi wyborcy PiS. Mają to potwierdzać badania zamawiane przez jego partię, z których wynika, że zwolennicy Jarosława Kaczyńskiego są bardziej zdeterminowani, aby pójść głosować. Zwolennicy Donalda Tuska mają zaś żyć w błogim przekonaniu, że i tak wygra ich partia.

Ale i on chętnie zaczął opowiadać o tym, kto gdzie może się znaleźć po wyborach. Wiadomo, gdzie będzie Tusk. Na tym samym premierowskim miejscu. Nie powinna być też zagrożona – jeśli nie będzie przegranej – jego pozycja w partii. Nawet w przypadku niewielkiej tylko przewagi nad PiS. – Tusk ma poukładany zarząd PO na trzy lata – zauważa jeden z naszych rozmówców. Wtedy bowiem odbędą się wewnątrzpartyjne wybory. Dwie zwalczające się grupy: środowisko Grzegorza Schetyny i „spółdzielnia" Cezarego Grabarczyka, dzieli tak głęboka nieufność i niechęć, że „szef wszystkich szefów" nadal może rozgrywać ich animozje. Dziś nikomu w PO nie przyjdzie do głowy pomysł – tak jak marzyło się to niektórym kilkanaście miesięcy temu – aby Schetyna i Grabarczyk zawarli choćby doraźne porozumienie, by móc coś wytargować od wszechwładnego lidera partii.

Pozostało 83% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą