Wróżenie z fusów, pisanie patykiem po wodzie – tak zaczynają swoją odpowiedź na pytanie o sytuację po wyborach politycy Platformy. Jednak po tym rytualnym wstępie dodają słowo „ale" i zaczynają się dzielić swoimi prognozami. Co ciekawe, wiele z nich się pokrywa. Także wtedy, gdy wypowiadają je członkowie walczących ze sobą frakcji.
Prawie wszyscy w PO są przekonani, że ich partia wygra wybory. Strach jest jedynie o to, że wynik będzie na tyle słaby, iż trzeba będzie szukać trzeciego koalicjanta. Wskazania są oczywiście na SLD. Lub na pojedynczych posłów powyciąganych już po wyborach z Sojuszu i PiS.
Tylko jeden z kilkunastu rozmówców opowiadających o swoich prognozach obawiał się, że PiS może przegonić PO. Jego zdaniem elektorat Platformy jest mniej zmobilizowany niż najwierniejsi wyborcy PiS. Mają to potwierdzać badania zamawiane przez jego partię, z których wynika, że zwolennicy Jarosława Kaczyńskiego są bardziej zdeterminowani, aby pójść głosować. Zwolennicy Donalda Tuska mają zaś żyć w błogim przekonaniu, że i tak wygra ich partia.
Ale i on chętnie zaczął opowiadać o tym, kto gdzie może się znaleźć po wyborach. Wiadomo, gdzie będzie Tusk. Na tym samym premierowskim miejscu. Nie powinna być też zagrożona – jeśli nie będzie przegranej – jego pozycja w partii. Nawet w przypadku niewielkiej tylko przewagi nad PiS. – Tusk ma poukładany zarząd PO na trzy lata – zauważa jeden z naszych rozmówców. Wtedy bowiem odbędą się wewnątrzpartyjne wybory. Dwie zwalczające się grupy: środowisko Grzegorza Schetyny i „spółdzielnia" Cezarego Grabarczyka, dzieli tak głęboka nieufność i niechęć, że „szef wszystkich szefów" nadal może rozgrywać ich animozje. Dziś nikomu w PO nie przyjdzie do głowy pomysł – tak jak marzyło się to niektórym kilkanaście miesięcy temu – aby Schetyna i Grabarczyk zawarli choćby doraźne porozumienie, by móc coś wytargować od wszechwładnego lidera partii.
Resort, ale nie byle jaki
Karty po wyborach będzie rozdawał Tusk. Jest jednak pytanie, jak będą mocne. To zależy nie tylko od dobrego wyniku w wyborach, ale także od tego, jak będzie wyglądał klub w Sejmie. Jak wielu znajdzie się w nim posłów związanych ze Schetyną? I ilu powiązanych ze „spółdzielnią"? – Z punktu widzenia Schetyny wynik Platformy nie powinien być zbyt dobry, bo wtedy Tusk będzie mógł dyktować wszystko – mówi jeden z członków „spółdzielni".
– Nie zapominajmy, że 9 października kluczową rolę na mocy konstytucji odegra pan prezydent. Premier będzie musiał uwzględnić jego sugestie – odpowiada zwolennik marszałka Sejmu. To ważna uwaga, bo Bronisław Komorowski, odkąd został prezydentem, prowadzi politykę wspierania Schetyny. Stąd przypuszczenia, że będzie naciskał, aby ten został tam, gdzie jest teraz.
Kluczowe pytanie brzmi, co dalej ze Schetyną. Odpowiedzi są dwie: albo wróci do rządu, albo pozostanie marszałkiem Sejmu. Życzliwi i nieżyczliwi mu twierdzą, że jego marzeniem jest objęcie funkcji szefa rządu. – Ale nie w tym rozdaniu – powtarzają wszyscy. Schetyna może czekać, ma 48 lat. – Wykonał ostatnio wielką pracę nad sobą – zauważa jeden z byłych współpracowników marszałka. Wylicza: traktuje ludzi w sposób dużo bardziej dyplomatyczny niż kiedyś, gdy zdarzało mu się ich opieprzać w sposób brutalny czy nawet ordynarny. Przeszedł szkolenia medialne, czego potrzebował, bo jego wcześniejsze występy telewizyjne były słabe. Widać było jego skrępowanie, a wypowiedzi nie były przekonujące. Dziś zachowuje się na wizji bardziej swobodnie. Wreszcie rzeczy drobniejsze, ale widoczne gołym okiem: staranniej dobrane garnitury i wyprostowane zęby.
Schetyna, zanim został marszałkiem, słabo wypadał w badaniach opinii publicznej. Miał stosunkowo niską rozpoznawalność i niezbyt rewelacyjne miejsce w rankingach zaufania. Pozycja marszałka Sejmu zbudowała całkowicie nowy, pozytywny wizerunek. Kolejna kadencja na tym stanowisku podbudowałaby Schetynę jeszcze bardziej. Tyle że nie odpowiada to Tuskowi.